Friday, 29 November 2019

Ostatni dzien Alturas- Costa Rica

Dzis moj ostatni dzien pracy. Rowniez dzien moich urodzin. Dzisiaj pracowalam na rehabie, czyli miejscu gdzie sa nowe zwierzaki, do oceny weterynarza i te, ktore sa leczone i beda wypuszczone. Dzisiejszy pacjent dnia to ocelot,  przepiekny dziki kot. Byl trzymany nielegalnie jako maskotka i z powodu zlego karmienia rozwinal chorobe kosci.
Dzisiaj pomagalam tez dzidziusiowi mrowkojadowi w rozpoznawaniu mrowek. Maly nie byl zainteresowany, caly czas chcial sie na mnie wspinac i przytulac. Ciezko bylo powstrzymac lzy jak patrzylam na to poranione chucherko, ktore desperacko szuka mamusinego ciepla.
Karmilam tez zwierzatko podobne do wydry ale mniejsze. Niesamowite wrazenie jak maluch je z twoich rak od czasu do czasu pieszczotliwie, delikatnie podgryzajac twoje palce.
Papugi i tukan z rehabu mnie nie lubia. Krzycza rozzloszczone na moj widok.
Natomiast bobbie, duze szare piskle probuje mnie odstraszyc, przybierajac waleczna postawe. Ale wojownik zmienia sie w glodomora, jak tylko przynosze jego ryby. Trzymam rybe za ogon a bobbie lapie ja i polyka w calosci.
Mamy tez 4 sowy i jedna ma chyba depresje. Kiedy przynosze jedzenie, nie patrzy na mnie. Wpatruje sie w przestrzen za klatka, nie reaguje na obcego w klatce ani zapach swiezego miesa. Pozostale sowy wpatruja sie we mnie wielkimi oczami i obserwuja kazdy moj ruch.
Wczoraj bylo swieto dziekczynienia, wolontarousze zostali zaproszeni do hotelu na 3 daniowa wyzerke i muzyke na zywo przy basenie. Bylo bardzo milo, Jean Paul postawil wino, tanczylam z Eryka a potem mialysmy dluga dyskusje o ekologi. Dzisiaj na kolacje - ja stawiam wino i mam tez ciastka, troche zenujace, ale lepiej to niz nic. Samochod sie zepsul, wiec jutro do Dominikany musze wziac taksowke, a stamtad autobus na lotnisko. Smutno mi a zarazem nie smutno. Kiedy patrze na cierpienie tych wszystkich zwierzakow, za ktorym glownie stoi czlowiek, to czuje sie maksymalnie winna. Zle mi z tym, ze nie moge nic zrobic zeby zabrac ten grom cierpienia i niesprawiedliwosci. Czuje sie odpowiedzialna i czuje ze jestem czescia problemu- w koncu jestem czlowiekiem, konsumentem i czescia systemu ekologicznej zaglady. Tylko ze nie da sie z tego systemu wypisac, nie da sie umyc rak, nie byc jego czescia. Mam 40 lat i dalej nie wiem jak dobrze zyc. W sumie zle mi z wielu powodow. Ale glowny powod to poczucie bezsilnosci a zarazem wielkie pragnienie zeby uratowac to co jeszcze zostalo. To co zyje, jest piekne i wazne ale zarazem tak kruche i bezbronne.

Wieczorem, organizuje male przyjecie urodzinowe dla wolontariuszy.  Jest ciasto i wino. Eryka przynosi drugie ciasto, ktore kupila w cukierni w Dominikal. Za chwile pojawia sie menadzerka Sara- z kolejnym ciastem, ktore upiekla specjalnie dla mnie, ozdobiobym trzema swieczkami. Dolacza sie do nas weterynarz, ale impreza nie trwa dlugo,  dwoch gosci przywozi rannego boa dusiciela. Waz jest olbrzymi i bardzo grozny, niestety jest strasznie ranny i weterynarz podejmuje decyzje, ze nie da mu sie pomoc. Zwierze musi zostac uspione
 Przykre zakonczenie pobytu. Ale jestem pelna podziwu dla weterynarza Christiana jak spokojnie i bez cienia strachu podchodzi do groznego weza. Szkoda mi weza, walczyl do konca, ale jego rany byly tak straszne, ze umieralby w agoni przez wiele dni. Sara tlumaczy, ze lepiej uspic go bezbolesnie jednym zastrzykiem.
No coz, w moje 40 urodziny nie upilam sie, nie wlozylam szpilek i nie tanczylam do bialego rana. Ale opiekowalam sie malutkim mrowkojadem, nagrywalam spiew tukanow, zajadalam ciasto z grupa niesamowitych ludzi i na ostatek towarzyszylam w ostatniej drodze boa dusicielowi, prosto do wezowego raju.

Tuesday, 26 November 2019

Wodospad Nauyaca- Costa Rica

4.30 rano pobudka, zeby zlapac jedyny autobus w strone wodospadow Nauyaca. Autobus mial przyjechac 5.50 , pojawil sie 6.20. Ale tutaj nikt sie takim drobiazgiem nie przejmuje. Przed 7 bylam w biurze wodospadow Nayacuya, przed sanym otwarciem. Bilet kosztowal $9, ale przezycie bylo warte 10 razy tyle. Na poczatek okolo 30 minut mini-hiku do oficjalnego wejscia do parku, a potem 70 min hike do wodospadow. Mozna rowniez dojechac tam konno. O 7 rano nie ma zadnych turystow, idziemy przez dzungle zupelnie same. Jest pieknie, wcale nie tak trudno i goraco- drzewa dostarczaja schronienia. Hike jest piekny, a na jego koncu czekaja dwie perelki- wodospady Nauyaca. W dolnym wodospadzie mozna sie kapac, ale trzeba uwazac, skaly sa sliskie. Nurt nie jest mocny, mimo ze z brzegu wyglada niebezpiecznie. Czuje sie jak Indiana Jones, plywam w jeziorku pod wodospadem i adrenalina mi niezle skacze, chodze po skalkach, docieram nawet pod sam wodospad. Tu czeka mnie niesamowity widok, tam gdzie woda uderza w tafle jeziora, tryska piekna tecza- widoczna tylko od tej strony! Na skalach widze jaszczurki Jezusa, sa niesamowite! Niestety nie chca chodzic po wodzie ale po skalach wspinaja sie jak.. hmmm... jaszczurki! Kolo 10 pojawiaja sie pierwsi turysci. Woda i okolica jest prawie nieskazona. Prawie- znalazlam niedopalek od paperosa i kawalek sznurka. Oprocz tego, czulam sie jakbym byla pierwsza osoba, ktora odkryla to miejsce.
Gorny wodospad jest nawet bardziej niesamowity, ale nie wolno sie tam kapac, zbyt niebezpiecznie. Na skale pomiedzy wodami wodospadu wyroslo drzewo. W jak sposob dalo rade tam wyrosnac pozostaje zagadka, ale jest- pnie sie wysokie i dumnie, przytulone do skaly, pomiedzy dwoma masami spadajacej wody. Wodospady sa rajskie i bardzo sie ciesze, ze odwiedzilam to miejsce
Ta odrobina raju pozostanie w mojej pamieci i sercu, moze przyniesie mi nieco radosnych wspomnien w czasiu dlugich zimowych miesiecy. Wracamy do wejscia z parku i teraz czeka na jakies 45 minut pod gore do glownego wyjscia. Na szczescie zatrzymuje sie para Holnedrow i ma 3 wolne miejsca w samochodzie- dokladnie dla mnie, Eryki i Audrey! "Gdzie jedziecie?" Pytamy ich , a oni na to "Uvita". Nie mozemy uwierzyc naszemu szczesciu, podrzucaja nas pod sam wjazd do sanktuarium. Tyle ze od wjazdu jest 20 minut piechatka pod gore, a moha energia jest na rezerwie. Te 20 minut dalo mi wiecej po tylku niz caly dzisiejszy hike!
Oh jakim pieknym wynalazkiem jest prysznic. I krzeslo na ktorym mozna siasc ale najlepsi sa przyjazni ludzi-  przypadkowi towarzysze podrozy, ktorzy pojawiaja sie na drodze i uprzyjemniaja podroz :)


Sunday, 24 November 2019

Manuel AntonionNational Park

Wolontariusze maja 2 dni wolnego na tydzien, dzis przypadl moj. Postanowilam wyruszyc do znanego parku narodowego, moze uda mi sie zobaczyc jakies dzikie zwierzeta?
Podroz jak w filmie Mis, kiedy jeden goscio opowiadal drugiemu jaki ma dobry dojazd do pracy. Najpierw z sanktuarium to glownej drogi jakies 10 minut z gorki( pod horke byloby 20!) Pozniej 10 km do Dominical, zlapalam okazje. Dobry wynik,  zatrzymal sie trzeci samochod. Z Dominical trzeba brac autobus do Quepos. Czas odjazdu jest umowny. Mose byc o 8.30. A moze o 9? W koncu autobus dojechal na 9.20. Poltoraj godziny jestem w Quepos. Z Quepos kolejny autopus do Manuel Antonio.
Kilka minut przed parkiem narodowym, wita mnie resteuracja White Eagle- kuchnia polska !!! Czyli juz nasi tu dotarli. Na sam brzeg dzungli..
W autobusie pozmaje mila pare- Katie, ktora mimo rosyjskiego imienia jest kostorytanka i Matjasza z Frankfurtu. Mam szczescie, proponuja mi zebym sie przylaczyla. Idziemy wyznaczonym szlakiem z grupa innych turystow i zastanawiam sie jak to ma byc dzungla, jak tlum ludzie sie przez nia przedziera? "Teraz jeszcze nie jest zle"- tlumaczy Katia-"sezon zaczyna sie w grudniu, wtedy dopiero sa tlumy!". Cale szczescie ze nie da sie zejsc z wyznaczonej sciezki- po obu stronach splatane konary.  Nie slychac ptakow. Wreszcie dochodzimy na wprost niebianska plaze. Dwa pelikany lowia swoj obiad kilka metrow od nas. Zanurzam sie w cudownie ciepla wode Pacyfiku.  Fale sa mocne, ale da sie plywac. Jest idealnie, na plazy tylko kilka osob.
Oprocz nielicznych plazowiczow jest tez mnostwo duzych jaszczurek i iguan w pieknych niebieskich barwach. Oraz jeden zlodziej- rosomak! Obserwujemy jak bezczelnie podrada sie do trzech plazowiczek i kradnie im torebke! "Diablo!" krzycza przerazone dziewczyny, torebka jest za ciezka dla rosomaka wiec zostawia ja na plazy i ucieka. W drodze na kolejna plaze podziwiamy leniwca przeciagajacego sie wysoko na drzewie oraz stado malpek kapucynek.  Fauna i flora jest zachwycajaca. Ale trzeba uwazac, nie mozna robic  sobie slefie ze zwierzetami i zabronione jest uzywanie flasha.
Z zalem zegnam sie z Katie i Matjaszem, ale musze zlapac powrotny aurobus. Ludzie na Kostaryce sa mega przyjazni. Kierowcy trabia na kazdego, nie z nerwow, ale na powitanie, ludzie usmiechaja sie i machaja do siebie. Nikt sie nie spieszy, wszyscy sa przyjazni, wyluziwani. Zycie jest skromne, sle jakby pelniejsze. Roslinnosc doslownie kipi w kazdym rogu.
Na przystanku w Quetop zaczepia mnie Szwedka, "wiesz jak dojechac do Uvity?". Czuje sie jak ekspert tlumaczac jej "tym autobusem do Dominical, a dalej to lapac  okazje"
 Wysiadajac w Dominical widze ta sama Szwedke. Jej znajomi z Uvity przyjechali ja odebrac i teraz proponuja czy sie z nimi nie zabiore, moga mnie podwiezc do sankruarium.
Czuje sie jak 17latka- wolnosc, przygoda i autostop.  Szwedzi podrzucaja mnie kolo sanktuarium, teraz tylko 20 minut wspinaczki pod gore. Oj nie chce mi sie! Ale dzisiaj mam szczescie, tuz przy wjezdzie widze male zgromadzenie, ktos dostrzegl kinkadzu na galezi wiec teraz 5 osob gapi sie na drzewo. Jedna z nich to Amerykanska turystka ktora zatrzymala sie w hotelu przy sanktuarium
 Zgadza sie podrzucic mnie tuz pod drzwi.
 Co za luksus. 5 minut w klimatyzowanych aucie zamiast 20 minut wspinaczki.
Docieram do sanktuarium, teraz czas na prysznic i kolacje. A jutro- kolejny idealny dzien!







Friday, 22 November 2019

Altura/Costa Rica, dzien z zycia wolontariusza

Dzien wolontariusza zaczyna sie wczesnie, okolo 6 rano. Nie jest to jednak wcale trudne, bo rytm zycia zmienia sie na Kostaryce, cialo przypomina sobie naturalny rytm- isc spac po zmierzchu i budzic sie o swicie. O godzine 9 wieczorem juz slodko spie, a budze sie czasem nawet o 5 rano, jak tylko robi sie jasno- zupelnie wyspana!
Zaczynam od kawy i sniadania, ktore przygotowuje w naszej kuchni, a jem na tarasie- swieze owoce smakuja tutaj nieziemsko. Czesto mamy gosci- stadko dzikich swin lub malpki- kapucynki skaczace po drzewach. Kapucynki to inteligentne stworzenia, ktore tylko czekaja zeby ukrac nam banana albo mango.
Prace zaczynamy o 7 rano, najpierw sprzatnie zagrod dla zwierzat, potem karmienie i wymiana wody.  Malpy i papugi sa dosc brudne, zalatwiaja sie wszedzie, rozrzucaja jedzenie. Ale owl monkey- Freda, z wielkimi oczami i dlonmi jak dziecko jest czysciutka. Czesto widze ze obserwuje mnie jak sprzatam. Freda ma przydzielone trzy kocyki i codziennie wymieniamy jej jeden.
 Nie potrafie opisac jak serce mieknie kiedy widze ta rozespana nalpke, otulona w kocyk w misie wpatrujaca sie ee mnie wielkimi oczami. Tukany rowniez sa dosc czyste i jedza w ustalonych miejscach.
Okolo 9 jest krotka przerwa, a potem roznorodne zadania. Robimy "zabawki" dla zwierzat, zeby urozmaicic im dzien, czasem jedziemy do Dominical- czyscimy plaze, zbieramy nasiona i galezie dla zwierzat. W czasie czyszczenia natknelam sie na duza iguane i jaszczurke. Tylko na Kostaryce! Ten malutki kraj posiada 5% calej fauny i flory swiata! Oczywiscie pod wzgledem ilosci gatunkow, nie liczby zwierzat. Czyszczenie plazy jest doswiadczeniem otwierajacym oczy. Tubylcy i nawet turysci glownie szanuja otoczenie, ale problemem jest mikroplastik. Miliony kilkumilimetrowych kolorowych plastikowych smieci sa wszedzie- wyrzucone przez morze. To co bylo kiedys zakretka, teraz wala sie po plazy w tysiacach czesci- nie da sie tego pozbierac!
Po lunchu wracamy do pracy przy zagrodach, a czasem mamy zadanie specjalne- naprzyklad pomoc przy malowaniu szkoly.
Zwierzeta-Pensjonariusze sanktuarium maja dosc wygodne zycie- mimo ze dalekie od wygod zycia na wolnosci. Staramy sie urozmaicac im czas,  robimy zabawki dla malp i wiewiorek, zeby dostarczyc im troche mentalnej stymulacji.
Smutno mi z powodu zwierzat na rehabilitacji. Dzisiaj ktos przywiozl dwutygodniowa dzika swinke. Maluch siedzi w klatce i glosno placze. Weterynarz musi go zbadac zeby stwierdzic czy maluch jest chory i zostal porzucony przez matke, czy po prostu jakims cudem sie zgubil. Potem trzeba bedzie  ustalic co dalej- czy po odchowaniu bedzie umial poradzic sobie na wolnosci, czy czeka go zycie w zagrodzie.
Dziki kot jest bardzo nieszczesliwy. Siedzi godzibe w duzej klatce i czeka na weterynarza. Prognoza nie jest dobra. Kot ma wade genetyczna i bardzo slabe, lamliwe kosci. Smutno mi strasznie, ze dzikie zwierzeta musza sie tak meczyc i stresowac. Pocieszam sie, ze jest szansa dla tych, ktore moga byc wyleczone i powrocic na wolnosc. Chwilowe cierpienie i kilka dobrych lat w dzungli. Te, ktore sobie juz nie poradza, beda musialy przywyknac do zycia w tym lub innym sanktuarium, miejsce, ktore mozna porownac  do luksusowego zakladu zamknietego. Ale albo to, albo pewna smierc.
Kazde zycie sie liczy, kazde jest wazne. A my jestesmy tu po to zeby uratowac jak najwiecej zwierzat od smierci, bedacej najczesciej ubocznym skutkiem naszej cywilizacji.

Wednesday, 20 November 2019

Altura Wildlife Sanctuary Costa Rica

Skoro swit pozegnalam sie z San Jose i wzielam autobus do Dominical, skad mam zostac odebrana przez kogos ze schroniska.
Wygodny autobus, najlepsze siedzenie na przodzie i mega wyluzowany kierowca, ktory w czasie jazdy oglada (!!) teleturniej na telefonie. Oprocz mnie nikt nie wydaje sie tym faktem zaskoczony, ludzie rozmawiaja z nim, zartuja. Kierowca trabi i macha na kazda przejezdzajaca ciezarowke a czasem zatrzymuje sie zeby chwile pogawedzic z przechodniem. Jestem jedyna osoba zdziwiona tym faktem. Droga prowadzi przez prawdziwa dzungle, kipiaca roslinnosc, gory porasniete dzungla, rwace strumyki. Patrze na prawo i lewo i nie moge sie napatrzyc. Potem wjezdzamy w plantacje palm, jedziemy dobre pol godziny przez rowniutko zasadzony las palmowy.
Wjezdzamy na droge bezposrednio przy Pacyfiku- po lewej stronie tylko ocean, plaze i palmy.
Wreszcie dojezdzamy do Dominical. Kierowca wyrzuca mnie i moje bagaze przy szosie i wskazuje palcem w ktorym kierunku isc. Dominical jest rajem surferow. Żużlowa droga i puby po obu stronach. Spotykam przyjazna dziewczyne, ktora przedstawia sie jako Christina- koordynatorka schroniska. Judziemy dzipem po szalenczo stronym wzgorzu do sanktuarium Altura. Jest duzo bardziej luksusowo niz myslalam. Przyjemny domek, bardzo "dziewczynski", ale wszystkie woluntarjuszki to dziewczyny. Wszystko jest bardzo przyjazne, wyluzowane i jakby w zwolnionym tempie...na powitanie dostaje pyszna tortile z warzywami. Dzisiaj tylko relaks
Zobaczymy co bedzie dalej.
Postoj w drodze do Dominikal

No i zostalam wysadzona!

moje pierwsze doznanie Pacyfiku
Kapucynek- dziki mieszkaniec sanktuarium. Przychodzi z rodzina codziennie

W sanktuarium znajduja sie malpy- czepaki (spider monkeys), polocnice (owl monkeys), leniwce (sloths), papugi, kinkazau (kinakajou), miniaturowy jezozwierz, krokodyl, wiewiorki, tukany i dzikie swinie.
Czepaki maja najwieksza kwatere. Zasluguja na to. Przez 20 lat byly trzymane w niewoli, caly czas byly skute razem za pomoca zelaznych obrozy na szyjach. Byly wlasciciel wybil jednej malpce wszystkie zeby. Turysci placili mu pieniadze za zdjecia z malpkami, dopuki jeden z nich (zadki przypadek) zamiast umiescic rozesmiane zdjecie na fbooku ze skatowanymi zwierzetami, naplul ich wlascicielowi na buty i doniosl na policje. Czepaki zostaly uwolnione, ale nie nadaja sie do zycia na wolnosci.
W sanktuarium jest jedna polocnica, piekna miniaturowa malpka z olbrzymimi oczami. Na sam jej widok serce mieknie. Pochodzi z Panamy i zostala uwolniona od przymytnikow, ale nie mozna jej juz zwrocic do Panamy z powodow biurokratycznych.
Uwaga na jezozwierza.  Jest bardzo przyjazny i stale probuje sie przytulac do ludzi, co z powodu jego ostrych kolcow jest odradzane!
Zielona papuga z czerwonym czolem to prawdziwa diwa. Zyje samotnie, bo nie lubi innych ptakow. Nie ma klatki i jest zdrowa, ale nie probuje odfrunac- zabrana z gniazda jako piskle, nigdy nie nauczyla sie latac. W czasie deszczemu glosno wola na wolontariuszy, zeby ja przeniesc pod dach, bo nie lubi moknac. Daszek jest na jej "grzedzie", ale papuga woli byc noszona niz przejsc metr dalej. Nasza diwa zostala skonfiskowana konus kto trzymal js jako maskotke i nie nadaje sie do zycia na wolnosci.

Kinkazau wyglada jak krzyzowka malpy z kotem- jest przecudowny. Jako hstunek mial sie dobrze, dopuki Paris Hilton nie wpadla na pomysl, zeby zamowic sobie kinkazau jako zwierzaczka domowego, za czym poszly oczywiscie fotki na Instagramie. Grupa jej rownie pustych nasladowniczek oszalala na punkcie kinkazau i jak mozecie sie domyslic, dala niezle zarobic klusownikom, ktorzy zabierali mlode kinkazau z dzungli i szprzedawali za krocie.
Mamy dwie wielkie papugi. Papugi tego gatunku zyja w stadach i lacza sie w pary na cale zycie. Po smierci jednej, druga bardzo czesto ginie z zalu. Papugi kilku gatunkow moga zyc 80-100 lat i sa wysoce socjalne, wiec nie jest to najlepszy pomysl zeby trzymac je jako zwierzatka domowe.
No i oczywiscie-  sa dwa leniwce. Jeden zostal znaleziony jako niemowle wczepiony w siersc matki, ktora zostala zatluczona na smierc, dla rozrywki. Maluszek tez dostal lanie i od tej pory ma sparalizowana noge. Drugi leniwiec zostal odtracony przez matke jamo niemowlak, bo byl przewlekle chory.  Leniwce to samotniki, matka po pewnym czasie odtraca swe male, zeby zaczely samodziepne zycie (moze delikatna sugestja dla matek-polek). Ale w tym wypadku stalo sie inaczej. Oba leniwce tak sie pokochaly, ze caly czas sa wtulone w siebie. Nawet spia razem- na lyzeczke! Sa nieodlaczne.
Wszystkie tukany w schronisku to ofiary zderzen z samochodami, rowerami i oknami. Jeden stracil skrzydlo, reszta utracila mozliwisc lotu. Przeleca moze metr i tyle. Sa piekne! Nie boja sie ludzi.
Nie zostaje przedstawiona dzikim kotom :( sa juz zdrowe i niedlugo zostana wypuszczone na wolnosc, wiec ich interakcja z ludzmi jest ograniczona do minimum. Saktuarium przechowuje tylko te zwierzeta, ktore nie poradza sobie na wolnosci. Pozostale sa wypiszczane na wolnosc, jak tylko wyzdrowieja. Nie mozna tez robic zdjec ani brac zwierzat na rece. W tym miejscu sa pacjentami i rezydentami, nie rozrywka.

Tuesday, 19 November 2019

Kostaryka- Volcan Poas and National Theatre

Wulkan Poaz jest jednym z aktywnych wulkanow Kostaryki.
Tak aktywnym ze ostatni wybuch mial miejsce w 2019 roku, i dopiero we wrzesniu trasa zostala otwarta dla zwiedzajacych.
Wulkan jest wielka atrakcja ale moze byc tez wielkim rozczarowaniem.
Zabieralam sie do odwiedzenia go jak pies do jeza.. nie ma bezposredniego polaczenia z San Jose. Trzeba najpierw brac miejski autobus (TUASA bus stop, calles 12/14 Av 2- naprzeciwko parku de Merced, po drugiej stronie ulicy) do Alajuela. Godzina drogi. Potem trzeba znalezc terminal El Roble w Alajuela- atobus jest tylko o 9 rano, wiec lepiej sie nie spoznic!
Na przystanku El Robe poznalam rodzenstwo z Gwatemali- Diego i Ane. Rozmowa byla ciezka, bo ich angielski byl slaby a moj hiszpanski zerowy, ale i tak uprzyjemnili mi ponad godzinna droge na wulkan.
Nie trzeba kupowac biletu przez internet- autobus zatrzymal sie w sklepiku z biletami i pamiatkami. Tylko trzeba miec ze soba gotowke, kart nie przyjmuja.
U wejscia do wulkanu kazdy zwiedzajacy dostal chelm i wskazowki zeby nie oddalac sie od grupy. Droga na gore jest krotka-400m, niestety widok byl zerowy. Krater jest tylko widoczny przy pieknej pogodzie a dzisiaj chmury wypelnialy caly krater. Jedynym znakiem zagrozenia pod naszymi nogami byly spalone rosliny- przewodnik wyjasnil, ze z wulkanu caly czas wydobywaja sie gazy, w polaczeniu z woda zamieniaja sie w kwas. Jezeli kierunek wiatru sie zmienia, to nie tylko rosliny majsa problem ale tez zwiedzajacy. Na stozku stoi ceglany schron na wszelki wypadek i system ostrzegajacy w postaci trzech swiatelek- zeloniego, zoltego i czerwonego. Aparatura podlaczona do swiatel bada stezenie gazow. Nie wolno przebywac na stozku dluzej niz 20 minut.
Ja osobiscie czulam sie dosc dobrze- moze to lata zaprawienia w londynskim smogu zrobily swoje.
Po powrocie do San Jose udalam sie do National Theatre. Budynek jest duma kazdego mieszkanca- powstal po nalozeniu specjalnego podatku na mieszkancow i jest jedynym tego typu budynkiem w calym kraju. Materialy zostaly sprowadzone z Wloch i Francji , architektura jest Europejska. Wnetrze kipi marmurem i zlotem. Wejsc do teatru mozna za darmo, ale mozna tez wykupic wycieczke- przewodnicy to aktorzy teatru. Naprawde warto.
Teraz jeszcze ostatnie zakupy w sklepie z pamiatkami i w warsztacie czekolady i czas na kolacje. Jutro rano pozegnam San Jose i ruszam w dalsza wyprawe- w strone Dominical.




Monday, 18 November 2019

Dzien w San Jose

Drugi dzien postanowilam spedzic na zwiedzaniu San Jose. Zjadlam sniadanie w pobliskim barze w towarzystwie miejscowego kota ktory zajal krzeslo obok mnie i nie pogardzil poczestunkiem w postaci mdlej bulki z serem.
Kupilam znaczki na poczcie- co za miejce! Budynek tak monumelny i ozdobny, ze myslalam ze to teatr lub muzeum. W srodku wielka pustka, a na koncu tej pustki kilka samotnych okienek. Mozna kupic znaczki i tyle. Nawet nie ma pocztowek czy papeterii! O 9 rano spod teatru narodowego ruszaja zorganizowane wycieczki po miescie.  Trzeba uwazac, po krążą ludzie podszywajacy sie pod przewodnikow, o znikomej wiedzy. Zaczepil mnie jeden taki, ale od razu wyczulam szczura. Prawdziwy przewodnicy chodza w parach, maja parasolki z logo firmy i identyfikatory przewodnikow. 
Oczywiscie dolaczylam do wycieczki i naprawde bylo warto. Historia miasta i niektorych budynkow jest bardzo ciekawa. 
Na przyklad kosciol o zlowrozbej nazwie Kosciol Samotnych Dziewic. Pierwsza para, ktora wziela tam slub rozstala sie po 2 tygodniach i od tej pary kosciol uznany jest za przeklety. Obok znajduje sie kafeteria prowadzona przez gluchych kelnerow. W cenie kawy masz nauke podstaw jezyka migowego. Naprzeciwko kosciola, na laweczce - rzeźba Johna Lennona. Bez okularow. W orginalnej wersji byly, ale jakis "kolekcjoner" postanowil je przywlaszczyc!

Przy palacu prezydenckim znajduje sie ulica kalifornijska- wysadzona palmami, oraz najbrzydszy budynek swiata- nowy parlament. Wysoki szary klocek bez okien, zeby poslowie nie rozpraszali sie widokiem manifestacji przeciwrzadowych... no sami popatrzcie na tego straszaka..           
Z ciekawostek o Kostaryce- jest to panstwo prawdziwie pacyfistyczne, nie ma armi. Ich logika to- "nie mozna zaatakowac panstwa bez armi" i "nasza obrona to edukacja". No coz, Koataryke nie graniczy z Rosja... o dziwo, mimo ze nie ma armi- jest bron. Mozna kupic legalnie i kszdy obywatwl ktory ma pozwolenie,  moze posiadac dwa pistolety.
Oprowadzanie po miescie trwalo 2,5 godziny i kosztowalo "co łaska" czyli tak jak lubie najbardziej.
Potem udalam sie na zwiedzanie dwoch slynnych muzeow- muzeum zľota i muzeum jadeitu. Nie jest to tania impreza (wstep $11 i $15) ale ekspozycja jest ciekawa i skupia sie na zyciu i wyrobach miejscowych ludzie przed kolonizacja, wojownikow, szamanow i wodzow klanow. 
Wieczorem udalo mi aie znalezc resteuracje serwujaca wegetarianskie jedzenie, i to naprawde luksusowa. Nic tak odpreza po calodniowym zwiedzaniu jak odrobina luksusu...



Sunday, 17 November 2019

Costa Rica, vulkan Irazu i prezentacja czekolady

Po co podrozowac na drugi koniec swiata,  wydawac pieniadze i narazac sie na niewygody i niebezpieczenstwa? Coz, czasami tylko w podrozy mozna otrzymac odpowiedzi na nurtujace pytania i to w sposob tak wyrazny, ze wrecz prawda puka cie w czolo!
Ale od poczatku. Przyznam sie, ze wczoraj nie bylam w najlepszym stanie ducha. Jak rozpieszczona paniusia,  krecilam nosem na moje tymczasowe lokum i czulam sie przytloczona. Po co mi te podroze? Nie za stara jestem na te niewygody? Zamiast wydawac, moglabym sobie na kredyt wplacic. Itd, itp.
Przemeczylam sie do 21, ktora dla mnie byla 3 nad ranem UK czasu i padlam na twarz. Obudzilam sie żeśka i wyspana... o 3 nad ranem. Coz, przynajmniej mam czas zrobic plany i sprawdzic co jest dookola. Postanowilam wybrac sie na wulkan Irazu, okolo 2 godzin autobusem od San Jose a potem na prezentacje czekolady- oslodzic smutki.
W drodze na autobus przeznaczenie stanelo mi na drodze. Bylo bezzebne, chude i z niewinnym usmiechem zaczepilo mnie po angielsku: "jestem z Kalifornii, wlasnie mnie okradli, kupisz mi hamburgera? Nie prosze o pieniadze".  Ok, zla karma odmowic glodnemu jedzenia. "Ok, chodz do macdonalda". Przenaczenie w usmiechu pokazalo mi wszytkie szczerby po zebach i ruszylo za mna.
I tam wlasnie, w kolejce po happy meal, poznalam Leonarda z Brazylii, ktory zostal moim towarzyszem podrozy. Jak tu nie wierzyc w Przeznaczenie i teorie przypadku?
 Zostawilismy Bezzebne Przenaczenie żrące hamburgera i ruszylismi razem na przystanek. Tam doczepil sie do nas starszy pan o kulach ze Szwajcarii. Okazalo sie ze Szwajcar jest emerytem, ktory zwiedza Ameryke Srodkowa zeby nauczyc sie Hiszpanskiego.  Podrozuje sam i takie szczegoly jak ponad 70 lat na karku i chodzenie o kulach nie sa w stanie go powstrzymac zeby sie wspac na wulkan na 3400 metrach.
A ja narzekalam ze jestem juz stara i do niczego.  A tu taki zawodnik!
Leo i ja bylismy pelni podziwu. Wspinaczka okazala sie szokiem dla moich pluc, 3400m wysokosci na starcie robi swoje. Ale tylko pierwsze 30 minut bylo dosc ciezkie, pozniej nie czulam zmeczenia, bylam cala zaabsobowana pieknem czynnego wulkanu i milym towarzystwem Leo. Jeden z kraterow wypelniony byl jeziorem kwasu o niesamowitym intensywnie niebieskim kolorze.  Sceneria piekna. Pogoda zmienia sie co 5 minut- slonce, mzawka, deszcz, znowu slonce. Dla zainteresowanych, autobus na wulkan Irazu wyjezdza o 8 rano z przystanku obok Teatru Narodowego a naprzeciwko Costa Rica Hotel, podroz trwa 2 godziny i kosztuje $5w kazda strone. Wejscie do parku to $15 i trzeba pamietac, ze autobus powrotny wyjezdza o 12.30. Ale 2 godziny wystarcza, zeby obejsc wszystko i nacieszyc sie parkiem.
Po powrocie do San Jose udalismy sie z Leo na prezentacje czekolady. Dwie przemile dziewczyny opowiedzialy o historii i tajnikach przygotowania. Bylo nawet tworzenie wlasnej czekolady- z dodatkami. Do wyboru sol, pieprz, kardamon, imbir, suszona kurkuma, hibiskus. Czekolada byla znana ludziom od 5 tysiecy lat, pod postacia owocu. Okolo 2 tysiace lat temu, ktos wrzucil ziarna owocu czekolady do ognia i poczul mily slodki zapach. Od tego czasu, ludzie zargryzali prazone ziarna, czasem mielili je, dodawali wody i chili, i pili ostro-gorzki wywar. Po najezdzie Hiszpanow,  proces zostal zmieniony. Zamiast chilli wymieszano proszek czekoladowy z cukrem i woda i podawano do picia. Poczatkowo tylko krol i jego goscie mieli do niego dostep. Tylko sosunkowo niedawno,  od okolo 200 lat produkcja zostala zmieniona i czekolada jest dostepna w kostce. Niestety przyszlosc czekolady jest niepewna. Owoc powstaje z miniaturowego kwiatka, ktory moze byc zapylony tylko przez jeden gatunek malutkiego komara, obecnie na liscie owadow krytycznie zagrozonych wymarciem, z powodu zatrucia pestycydami. Proby zapylenia przez pszczoly , czy sztucznie- za pomoca igly koncza sie zawsze zniszczeniem kwiatu. Takze jedzcie czekolade, puki mozecie, kto wie ile jeszcze komar- zapylacz przetrwa. A potem? Wyrob czekoladopodobny czyli powtorka z rozrywki.
Ponad dwu godzinna prezentacja jest do kupienia przez internet. Polecam Botanica Chocolate, przy ambadadzie Meksykanskiej. Ludzie ktorzy prowadza prezentacje to prawdziwi fascynaci i potrafia zarazic swoja pasja. Po za tym cena- $36 jest najbardziej przystepna za tego typu atrakcje w San Jose.

Pozegnalam sie z Leo i z lekkim sercem ruszylam do hostelu.

Po co podrozowac? Zeby poznawac ciekawych, fascynujacych  (lub po prostu mega przystojnych) ludzi, zeby rozkoszowac sie nowymi doznaniami i pokonywac strach, ktory jak chwast czeka cichutko i ukrywa sie pod maska wygody, a tak naprawde odbiera mozliwosci smakowania zycia. A czy mozna  byc za starym na podroze? Oczywiscie i to nawet w wieku lat 20.  O ile tylko sobie to wmowisz. Az do czasu kiedy staruszek o dwoch laskach wspinajacy sie na szczyt wulkanu przypomni ci, ze bariery istnieja tylko w twojej glowie.

Saturday, 16 November 2019

Costa Rica

Miesiace planowania, tydzien pakowania, 11 godzin w samolocie i 4 nowosci filmowe i oto jestem na Kostaryce.
Mialam wielka ochote spedzic moje 40ste urodziny z daleka od swiata i w cieplym klimacie, wiec postanowilam uciec na drugi koniec swiata. 
Drugi koniec to moze i jest, klimat jest cieply ale wpadlam dokladnie na koniec pory deszczowej. Wychodzac z lotniska trafilam na urwanie chmury i potoki plynace po chodnikach.  Zrezygnowalam z lokalnego autobusu i postanowilam wziac taksowke do mojego hostelu. Pierwsze wrazenia byly nieco przytloczone jetlagiem. Nie wiedzialam w sumie czego sie spodziewac, bo nigdy nawet nie bylam na tym kontynencie. Bardzo mily taksowkarz przeniosl moje bagaze pod zakratowany bunkier ktory okazal sie moim hostelem. Recepcjonista- chyba wlasciciel, przeprowadzil ze mna prawdziwy wywiad srodowiskowy, polecil kilka miejsc do zwiedzania i zaprowadzil do mojego pokoju bez okna ale za to z olbrzymim lozem. 
Zostawilam swoje rzeczy i ruszylam na miasto ponaglana ostrzezeniem zeby po nocy sie nie wloczyc. 
San Jose to z pewnoscia nie Bruksela, ale nie jest to tez trzeci swiat. Troche zastanawiaja mnie budynki- zarowno domy prywatne jak i biznesy sa zakratowane.  Nie moglam znalezc ani jednego bankomatu, choc slyszalam , ze nie ma z nimi problemu. Ulice sa zywe, sklepy z glosna muzyka, handlarze glosno zachwalaja towary , nad tym wszystkim unosi sie gwar ptakow, chyba papug, choc ani jednej nie udalo mi sie dojrzec. 
Zjadlam salatke w malenkim lokalu kolo hotelu, avocado smakuje tu zupelnie inaczej. Jest mniejsze i jakby bardziej tluste. Cytryna byla lekko pomaranczowa w srodu i nieco bardziej kwasna.
Jutro przyjrze sie miastu na nowo- tym razem wypoczeta.
Rada na jetlaga- od razu wejsc w rytm czasowy. Czyli jeszcze conajmniej 2 godzint do snu. Jak ja wytrzymam???

Tuesday, 24 September 2019

Bath

Gdzie uciec od zgielku londynskiego zycia? Oczywiscie do Bath. Cale szczescie, ze miasto nie jest jeszcze zbyt popularne wsrod turystow ( z wyjatkiem chinczykow i japonczykow), ale to moze sie zmienic w kazdej chwili. Autobus z Londynu dojechal do Bath w 4 godziny, ale tylko z powodu korkow i oczywiscie mojego skapstwa- pociag byl 6 razy drozszy.
Wysiadlam na przystanku kolo rzeki Avon, bardzo popularna nazwa w Anglii. Legenda glosi, ze pewien Rzymianin zapytal napotkanego Celta "jak ta rzeka sie zwie". Celt nie do konca go zrozumial, wiec myslac ze tepy Rzymianin po prostu pyta go "co to jest", pokazujac na rzeke, odparl, "to jest rzeka" ( rzeka po celtyku to avon. ) i tym sposobem, z powodu slabej komunikacji celtycko rzymskiej, co druga rzeka nazywa sie Avon.

No coz, jestem juz w Bath, urzeczona gregorianskim budownictwem, ktore otacza mnie dookola, ale odezwal  sie niestety glod. Ale w takim miejscu nie mozna udac sie byle gdzie. W zwiazku z tym, udaje sie do najstarszej resturacji w miescie, ktora miesci sie w (ponoc) najstarszym domu w Bath, zbudowanym w 1482.  Resteuracja jest otwara od 1680 roku. Pewna Francuska, Sally Lunn, zrobila kariere i duze pieniadze, wypiekajac pulchne bulki, wielkosci chleba, ktore tak przypadly ludzion fo gustu, ze do tej pory sa popularne. Mozna sprobowac tych przysmakow w Sally Lunn's Eating House. Placki podawane sa na slodko, lub slono-z kurczakiem, serem lub warzywami. Receptura nie zmienila sie od XVII wieku. Moim zdaniem sa dosc mdle i niespecjalne, ale coz- bylam, sprobowalam, ocenilam.


Minuta od Sally Lunn znajduje sie Bath Abbey. Nazwa nest mylaca, bo abbey to opactwo, a Bath Abbey wlasciwie nie bylo opactwem, bo nigdy nie mieszkali tam mnisi. Podobno pierwszy kosciol zbudowany byl kolo VII wieku przez zakonnice, ale szybko sie wyniosly. Slynny Henryk VIII byl dosc laskawy dla abbey (pewno dlatego, ze bylo to opactwo tylko z imienia) i budynek sie ostal i jest piekny!

Nie zachwycalam sie abbey zbyt dlugo, bo spieszylam sie na zorganizowana wycieczke po miescie. Codziennie o 10.30 i 14 mozna sie przylaczyc do grupy. Przewodnicy maja niesamowita wiedze i co najlepsze- oprowadzaja za darmo!
 Historia Bath jest bardzo interesujaca, bo zaczela sie milion lat temu! W tym czasie na terenie Bath wytrysly gorace zrodla.
Legenda glosi ze kolo IX w p.n.e ksiaze Bladud, pozniejszy ojciec krola Leara (tego od Szekspira) pasl swienie w okolicy. Dlaczego ksiaze pasie swienie? Podobno zlapal trad i zostal wygnany z dworu.  Swinie tez byly zainfekowane, ale po tym jak wpadly do goracych zrodel , ich trad zostal uleczony. Ksiaze Bladud tez sie tam wykapal i zostal ozdrowiony. Z wdziecznosci zalozyl tam laznie.
Ale to tylko legenda. kolo roku 40 n.e, zawitali w te tereny Rzymianie. Znalezli mokradla i gorace zrodla, ktore uznali za swiete. I tam wlasnie zbudowali kompleks lazni i swiatyn na czesc Minerwy-Sulis. Minerwa to boginii rzymska, Sulis-jest jej Celtyckim odpowiednikiem. Laznie mozna zwiedzac do dzis, do 1976roku mozna bylo sie tam kapac. Dzis to tylko museum, ale naturalnej goracej wody mozna uzyc w pobliskim Spa Thermae. Historia lazni jest fascynujaca, bo mozna doszukac sie jak wiele zawdzieczamy rzymianom- pierwszy system kanalizacyjny, podgrzewane podlogi, nawet jacuzzi- wszystko to bylo uzywane w starozytnych lazniach.
Rzymianie wyniesli sie kolo 400 r ne i przed wiele lat nic sie dzialo. Laznie popadly w ruine.

Wiadomo ze w gregorianscy krolowie angielscy odwiedzali Bath dla leczacych kapieli, mimo ze miasto bylo dosc nedzne. W XVIII w zakwitla gregorianska architektura, dzieki budowlom Johna Wooda i jego syna, miedzy innymi, slynnym Royal Crescent.
Spacer po miescie to czysta przyjemnosc dla oczu. Nieliczne nowoczesne budynki stoja w miejscach bombardowania niemieckiego w 1942, ale jest ich niewiele. Ja czulam sie jak za czasow Jane Austin, ktora spedzila w Bath 5 lat.
Co za romantyczne miejsce....
Oprocz historii i architektury, Bath ma tez super spa.  Mozna wykapac sie w termalnych zrodkach, ktore doprowadzone sa do otwartego horacego basenu na dachu. Widoki na abbey i pobliskie wzgorza, cudo!  Pozniej polecam przeniesc sie na dolne pietro z sauna, jest mokra sauna minerwy z wizerunkiem bogini, sucha sauna, ice room dla odwaznych, i moje ulubione miejsce- celestrial room. Gwiazdzisty pokoj z olbrzymim ekranem. Lezac na mozaikowym lezaku przeniesiesz sie w glebiny kosmosu i ukoisz zmysly obrazami nebula, gwiazd i planet. Autentycznie bylam w niebie. Dostepne sa tez zabiegi upiekszajace i masaze. W pakiecie jest tez kolacja. Kuchnia, niestety angielska.
Mimo ze mialam dwa dni deszczu, spedzilam super odprezajaco czas. Czuje sie zainspirowana historia Jane Austin i zaciekawiona jej zyciem, z pewnoscia kupie ksiazke po powrocie do Londynu! Co ciekawe w tak starozytnym miescie, to odkrycie ze ludzie sa po prostu ludzmi, bez wzgledu na epoke historyczna. Starozytni rzymianie rzucali klatwy do zrodla minerwy zeby ukarac zlodzieja ktory sprzatnal im tunike, podczas gdy oni plotkowali z sasiadami w lazni. Jane Austen odmawiala zamazpojscia bez milosci i borykala sie z klopotami finansowymi i znalezieniem wydawcy swoich ksiazek.
Gregotianscy kuracjusze pili wode z goracych zrodel i jedli suche ciastka zeby zrzucic wage.
Tysiace lat ludzkich historii w tym pieknym, starozytnym miescie...


The Pump Room- resteuracja przy lazniach. Mozna zjesc sniadanie przy akompaniamencie fortepianu.


W Fashion Museum mozna przymierzyc stroje z epoki.



Tak wygladala Jane Austen



Museum Victorii- interesujaca kolekcja, swietne miejsce na przeczekanie 30 minut deszczu


Ostatniego dnia, pogodne niebo poddalo i pomysl zeby wybrac sie na Skyline Walk, czyli 7 milowy hike po okolicznych ladach i polach. Mapke mozna dostac za darmo na stacji albo w tourist imformation. Trasa prowadzi wokolo kampusu uniwesytetu Bath i pòl golfowych i jest zachwycajaco piekna. Warto zboczyc nieco z trasy, zeby obejrzec Sham Castle. Jezeli ktos ma malo czasu to od Sham Castle mozna tez pojsc na skroty i ominac czesc trasy. Niestety bylam zmuszona wziac skroty, gdyz nie moglam sie rozeznac w mapie po punkcie 4 i skonzylam błądząc po polu golfowym,
Zaoszczedzony czas przeznaczylam na dalsze zwiedzanie miasta,  trafilam na przeurocza wystawe porcelany Candace Bahouth w Holbourne museum. Mieli tez szkice Matissa, ale mnie nie zachwycily.  Na koniec trafilam do Royal Crescent. Moje plany zeby zjesc cos u Sally nie udaly sie, ulica byla zamknieta, bo krecili film, co jest czeste w Bath. Pamiecie Nedznikow i scene jak Russell Crowle rzuca sie z mostu? Tez byla krecona w Bath, na Putney bridge, wcale nie w Paryzu. Dowod znajdziesz ponizej