Dzis moj ostatni dzien pracy. Rowniez dzien moich urodzin. Dzisiaj pracowalam na rehabie, czyli miejscu gdzie sa nowe zwierzaki, do oceny weterynarza i te, ktore sa leczone i beda wypuszczone. Dzisiejszy pacjent dnia to ocelot, przepiekny dziki kot. Byl trzymany nielegalnie jako maskotka i z powodu zlego karmienia rozwinal chorobe kosci.
Dzisiaj pomagalam tez dzidziusiowi mrowkojadowi w rozpoznawaniu mrowek. Maly nie byl zainteresowany, caly czas chcial sie na mnie wspinac i przytulac. Ciezko bylo powstrzymac lzy jak patrzylam na to poranione chucherko, ktore desperacko szuka mamusinego ciepla.
Karmilam tez zwierzatko podobne do wydry ale mniejsze. Niesamowite wrazenie jak maluch je z twoich rak od czasu do czasu pieszczotliwie, delikatnie podgryzajac twoje palce.
Papugi i tukan z rehabu mnie nie lubia. Krzycza rozzloszczone na moj widok.
Natomiast bobbie, duze szare piskle probuje mnie odstraszyc, przybierajac waleczna postawe. Ale wojownik zmienia sie w glodomora, jak tylko przynosze jego ryby. Trzymam rybe za ogon a bobbie lapie ja i polyka w calosci.
Mamy tez 4 sowy i jedna ma chyba depresje. Kiedy przynosze jedzenie, nie patrzy na mnie. Wpatruje sie w przestrzen za klatka, nie reaguje na obcego w klatce ani zapach swiezego miesa. Pozostale sowy wpatruja sie we mnie wielkimi oczami i obserwuja kazdy moj ruch.
Wczoraj bylo swieto dziekczynienia, wolontarousze zostali zaproszeni do hotelu na 3 daniowa wyzerke i muzyke na zywo przy basenie. Bylo bardzo milo, Jean Paul postawil wino, tanczylam z Eryka a potem mialysmy dluga dyskusje o ekologi. Dzisiaj na kolacje - ja stawiam wino i mam tez ciastka, troche zenujace, ale lepiej to niz nic. Samochod sie zepsul, wiec jutro do Dominikany musze wziac taksowke, a stamtad autobus na lotnisko. Smutno mi a zarazem nie smutno. Kiedy patrze na cierpienie tych wszystkich zwierzakow, za ktorym glownie stoi czlowiek, to czuje sie maksymalnie winna. Zle mi z tym, ze nie moge nic zrobic zeby zabrac ten grom cierpienia i niesprawiedliwosci. Czuje sie odpowiedzialna i czuje ze jestem czescia problemu- w koncu jestem czlowiekiem, konsumentem i czescia systemu ekologicznej zaglady. Tylko ze nie da sie z tego systemu wypisac, nie da sie umyc rak, nie byc jego czescia. Mam 40 lat i dalej nie wiem jak dobrze zyc. W sumie zle mi z wielu powodow. Ale glowny powod to poczucie bezsilnosci a zarazem wielkie pragnienie zeby uratowac to co jeszcze zostalo. To co zyje, jest piekne i wazne ale zarazem tak kruche i bezbronne.
Wieczorem, organizuje male przyjecie urodzinowe dla wolontariuszy. Jest ciasto i wino. Eryka przynosi drugie ciasto, ktore kupila w cukierni w Dominikal. Za chwile pojawia sie menadzerka Sara- z kolejnym ciastem, ktore upiekla specjalnie dla mnie, ozdobiobym trzema swieczkami. Dolacza sie do nas weterynarz, ale impreza nie trwa dlugo, dwoch gosci przywozi rannego boa dusiciela. Waz jest olbrzymi i bardzo grozny, niestety jest strasznie ranny i weterynarz podejmuje decyzje, ze nie da mu sie pomoc. Zwierze musi zostac uspione
Przykre zakonczenie pobytu. Ale jestem pelna podziwu dla weterynarza Christiana jak spokojnie i bez cienia strachu podchodzi do groznego weza. Szkoda mi weza, walczyl do konca, ale jego rany byly tak straszne, ze umieralby w agoni przez wiele dni. Sara tlumaczy, ze lepiej uspic go bezbolesnie jednym zastrzykiem.
No coz, w moje 40 urodziny nie upilam sie, nie wlozylam szpilek i nie tanczylam do bialego rana. Ale opiekowalam sie malutkim mrowkojadem, nagrywalam spiew tukanow, zajadalam ciasto z grupa niesamowitych ludzi i na ostatek towarzyszylam w ostatniej drodze boa dusicielowi, prosto do wezowego raju.
Dzisiaj pomagalam tez dzidziusiowi mrowkojadowi w rozpoznawaniu mrowek. Maly nie byl zainteresowany, caly czas chcial sie na mnie wspinac i przytulac. Ciezko bylo powstrzymac lzy jak patrzylam na to poranione chucherko, ktore desperacko szuka mamusinego ciepla.
Karmilam tez zwierzatko podobne do wydry ale mniejsze. Niesamowite wrazenie jak maluch je z twoich rak od czasu do czasu pieszczotliwie, delikatnie podgryzajac twoje palce.
Papugi i tukan z rehabu mnie nie lubia. Krzycza rozzloszczone na moj widok.
Natomiast bobbie, duze szare piskle probuje mnie odstraszyc, przybierajac waleczna postawe. Ale wojownik zmienia sie w glodomora, jak tylko przynosze jego ryby. Trzymam rybe za ogon a bobbie lapie ja i polyka w calosci.
Mamy tez 4 sowy i jedna ma chyba depresje. Kiedy przynosze jedzenie, nie patrzy na mnie. Wpatruje sie w przestrzen za klatka, nie reaguje na obcego w klatce ani zapach swiezego miesa. Pozostale sowy wpatruja sie we mnie wielkimi oczami i obserwuja kazdy moj ruch.
Wczoraj bylo swieto dziekczynienia, wolontarousze zostali zaproszeni do hotelu na 3 daniowa wyzerke i muzyke na zywo przy basenie. Bylo bardzo milo, Jean Paul postawil wino, tanczylam z Eryka a potem mialysmy dluga dyskusje o ekologi. Dzisiaj na kolacje - ja stawiam wino i mam tez ciastka, troche zenujace, ale lepiej to niz nic. Samochod sie zepsul, wiec jutro do Dominikany musze wziac taksowke, a stamtad autobus na lotnisko. Smutno mi a zarazem nie smutno. Kiedy patrze na cierpienie tych wszystkich zwierzakow, za ktorym glownie stoi czlowiek, to czuje sie maksymalnie winna. Zle mi z tym, ze nie moge nic zrobic zeby zabrac ten grom cierpienia i niesprawiedliwosci. Czuje sie odpowiedzialna i czuje ze jestem czescia problemu- w koncu jestem czlowiekiem, konsumentem i czescia systemu ekologicznej zaglady. Tylko ze nie da sie z tego systemu wypisac, nie da sie umyc rak, nie byc jego czescia. Mam 40 lat i dalej nie wiem jak dobrze zyc. W sumie zle mi z wielu powodow. Ale glowny powod to poczucie bezsilnosci a zarazem wielkie pragnienie zeby uratowac to co jeszcze zostalo. To co zyje, jest piekne i wazne ale zarazem tak kruche i bezbronne.
Wieczorem, organizuje male przyjecie urodzinowe dla wolontariuszy. Jest ciasto i wino. Eryka przynosi drugie ciasto, ktore kupila w cukierni w Dominikal. Za chwile pojawia sie menadzerka Sara- z kolejnym ciastem, ktore upiekla specjalnie dla mnie, ozdobiobym trzema swieczkami. Dolacza sie do nas weterynarz, ale impreza nie trwa dlugo, dwoch gosci przywozi rannego boa dusiciela. Waz jest olbrzymi i bardzo grozny, niestety jest strasznie ranny i weterynarz podejmuje decyzje, ze nie da mu sie pomoc. Zwierze musi zostac uspione
Przykre zakonczenie pobytu. Ale jestem pelna podziwu dla weterynarza Christiana jak spokojnie i bez cienia strachu podchodzi do groznego weza. Szkoda mi weza, walczyl do konca, ale jego rany byly tak straszne, ze umieralby w agoni przez wiele dni. Sara tlumaczy, ze lepiej uspic go bezbolesnie jednym zastrzykiem.
No coz, w moje 40 urodziny nie upilam sie, nie wlozylam szpilek i nie tanczylam do bialego rana. Ale opiekowalam sie malutkim mrowkojadem, nagrywalam spiew tukanow, zajadalam ciasto z grupa niesamowitych ludzi i na ostatek towarzyszylam w ostatniej drodze boa dusicielowi, prosto do wezowego raju.