Mozecie mi nie wierzyc, ale sa miejsca na ziemi gdzie wynalazek zwany internetem nie dotarl. Kumakkarom i Alleppey (nie mylic z Alleppo!) naleza do tych obrzezy cywilizacji.. ale po kolei. Opuscilam Thekkamy i po 4 godzinnej jezdzie znalazlam sie w Sanktuarium Ptakow. Mini lasek tropikalny, blisko kanalu, piekna flora niestety fauny (ptakow) nie uswiadczysz. Moze wyemigrowaly? Ale mily spacerek, co chwila mozna spotkac obsciskujaca sie pare zakochanych. Usmiecham sie do rozanielonych par i w myslach wrzucam ich po kolej do kanalu i topie w plytkiej wodzie. Ot, tak, za naiwnosc i uleganie sile milosci.
Nastepny przystanek, nasz hotel, elegancki kompleks na obrzezu wioski. Wskakuje do basenu, woda jest piekna, przede mna widok na morze, jest bajkowo. Po trawnikach przechadzaja sie niespiesznie biale ptaki na dlugich nogach. Dookola przepiekne palmy i mnostwo kwiatow. Potem udajemy sie na podgladanie mieszkancow okolicznej wioski. Mieszkancy Indii sa bardzo przyjazni. Gdyby powiedzmy Czarnoskory przechodzil przez Polski Cycow, to raczej nie uswiadczylby tego co ja- ludzie do mnie machaja, dzieciaki probuja zagadac, wszyscy patrza na mnie przyjaznie, w najgorszym wypadku obojetnie. Wszystkie domy sa otwarte na oscierz, na gankach stoja tymczasowe kapliczki-srebrne swieczniki z zapalonymi swiecami.
Prad w domach jest, gorzej z woda. Na kazdym domu stoi cysterna na wode, biezaca woda jest tylko w hotelu.
Rano opuszczamy hotel i kierujemy sie w strone regionu Alleppey, nastepne 24 godziny spedzimy na bambusowel lodzi, plywajac kanalami Alleppey pomiedzy polami ryzowymi. Trudno to pisac. Z jednej strony morze arabskie i maly pasek ziemi dzieli je od sieci slodkowodnych kanalow, pomiedzy ktorymi, na niewielkich skrawkach ziemi znajduja sie pola i wioski. Po kanalach plywaja lodki-domy i my wlasnie jestesmy w takiej lodce, razem z trzema osobami zalogi. Po calodniowym podziwianiu widokow, przystanek na masaz. Czekajac na moja kolej rozmawiam zmloda Hinduska, ktora 2 tygodnie temu wyszla za maz. Pokazuje mi grube czerwono srebrne branzolety, siegajace niemal do lokcia i henne na calych rekach " to znak zaaranzowanego malzenstwa" objasnia dziewczyna. Ma tez gruby zloty naszyjnik i dwa pierscionki slubne, rowniez oznaczaja zaaranzowane malzenstwo. Pokazuje mi z duma swoje zdjecia slubne, ma bogata czerwono- zlota suknie slubna. Jej narzeczony jest dosc przystojny i na kazdym zdjeciu sie obsciskuja i patrza na siebie z usmiechem.
Rozmowe przerywa masazystka, ktora wola mnie na moj zabieg- przyjemny masaz nog i stop. Wracam na lodke, gdzie zaloga stoi sznurem i czeka na rozkazy "o ktorej kolacja madam?"" Moze filizanke herbaty madam?" I jak ja teraz wroce do rzeczywistosci?!
Spimy na lodce i rankiem kierowca wiezie nas do Cochin. Nareszcie mam mozliwosc podziwiac to miasto. Przechadzamy sie plaza, pelna kramow spdzedawcow pamiatek i ryb. Na morzu rybacy w akcji, lowia ryby za pomoca specjalnych konstrukcji zwanych chinskimi sieciami. Dookola lataja ptaki, kraza glodne psy, plywaja statki rybackie i wielkie lodzie transportowe. Odwiedzamy kociol sw franciszka, najstarszy kosciol w Cochin, w ktorym znajduje sie sarkofag Vasco da Gamy. Niestety pusty , bo zwloki przewieziono do Europy. Potem udajemy sie do dzielnicy zydowskiej, najladniejszej dzielnicy w calym miescie. Jest w niej XIV wieczna synagoga i waskie uliczki wypelnione kameralnymi galeriami i resteuracjami. Najlepsze miejsce na kupienie pamiatek.
Slonce jest niemilosierne i czuje ulge kiedy docieramy do hotelu. Czas na prysznic, relaks i program wieczorny- kolacja ze znajomym Amita.
Nastepny przystanek, nasz hotel, elegancki kompleks na obrzezu wioski. Wskakuje do basenu, woda jest piekna, przede mna widok na morze, jest bajkowo. Po trawnikach przechadzaja sie niespiesznie biale ptaki na dlugich nogach. Dookola przepiekne palmy i mnostwo kwiatow. Potem udajemy sie na podgladanie mieszkancow okolicznej wioski. Mieszkancy Indii sa bardzo przyjazni. Gdyby powiedzmy Czarnoskory przechodzil przez Polski Cycow, to raczej nie uswiadczylby tego co ja- ludzie do mnie machaja, dzieciaki probuja zagadac, wszyscy patrza na mnie przyjaznie, w najgorszym wypadku obojetnie. Wszystkie domy sa otwarte na oscierz, na gankach stoja tymczasowe kapliczki-srebrne swieczniki z zapalonymi swiecami.
Prad w domach jest, gorzej z woda. Na kazdym domu stoi cysterna na wode, biezaca woda jest tylko w hotelu.
Rano opuszczamy hotel i kierujemy sie w strone regionu Alleppey, nastepne 24 godziny spedzimy na bambusowel lodzi, plywajac kanalami Alleppey pomiedzy polami ryzowymi. Trudno to pisac. Z jednej strony morze arabskie i maly pasek ziemi dzieli je od sieci slodkowodnych kanalow, pomiedzy ktorymi, na niewielkich skrawkach ziemi znajduja sie pola i wioski. Po kanalach plywaja lodki-domy i my wlasnie jestesmy w takiej lodce, razem z trzema osobami zalogi. Po calodniowym podziwianiu widokow, przystanek na masaz. Czekajac na moja kolej rozmawiam zmloda Hinduska, ktora 2 tygodnie temu wyszla za maz. Pokazuje mi grube czerwono srebrne branzolety, siegajace niemal do lokcia i henne na calych rekach " to znak zaaranzowanego malzenstwa" objasnia dziewczyna. Ma tez gruby zloty naszyjnik i dwa pierscionki slubne, rowniez oznaczaja zaaranzowane malzenstwo. Pokazuje mi z duma swoje zdjecia slubne, ma bogata czerwono- zlota suknie slubna. Jej narzeczony jest dosc przystojny i na kazdym zdjeciu sie obsciskuja i patrza na siebie z usmiechem.
Rozmowe przerywa masazystka, ktora wola mnie na moj zabieg- przyjemny masaz nog i stop. Wracam na lodke, gdzie zaloga stoi sznurem i czeka na rozkazy "o ktorej kolacja madam?"" Moze filizanke herbaty madam?" I jak ja teraz wroce do rzeczywistosci?!
Spimy na lodce i rankiem kierowca wiezie nas do Cochin. Nareszcie mam mozliwosc podziwiac to miasto. Przechadzamy sie plaza, pelna kramow spdzedawcow pamiatek i ryb. Na morzu rybacy w akcji, lowia ryby za pomoca specjalnych konstrukcji zwanych chinskimi sieciami. Dookola lataja ptaki, kraza glodne psy, plywaja statki rybackie i wielkie lodzie transportowe. Odwiedzamy kociol sw franciszka, najstarszy kosciol w Cochin, w ktorym znajduje sie sarkofag Vasco da Gamy. Niestety pusty , bo zwloki przewieziono do Europy. Potem udajemy sie do dzielnicy zydowskiej, najladniejszej dzielnicy w calym miescie. Jest w niej XIV wieczna synagoga i waskie uliczki wypelnione kameralnymi galeriami i resteuracjami. Najlepsze miejsce na kupienie pamiatek.
Slonce jest niemilosierne i czuje ulge kiedy docieramy do hotelu. Czas na prysznic, relaks i program wieczorny- kolacja ze znajomym Amita.
Lodki na Alleppey
Chinskie sieci rybackie Fort Cochin
No comments:
Post a Comment