Saturday, 26 September 2015

Sihanoukville

Sihanoukville, miasto zabawy. Moje pierwsze wrazenie bylo nastepujace.
Jezeli ktos lubi zwiedzanie lub jest milosnikiem pieknych plaz, to nie jest miejsce dla niego/niej. Spacerujac brudna plaza z milionem knajpek salonow masazu i baru, nie rozumialam na czym polega urok tego miejsca.
Po zmroku zrozumialam.

Nagle zerwala sie burza, ktora zdecydowalam przeczekac w mecce tzw. Backpakerow, hostelu/knajpie Monkey Republic. Za chwile mialam juz towarzystwo. Tutaj po prostu nikt nie jest sam przez dluzej niz 10 minut, zanim sie obejrzajam siedzialam w towarzystwie trzech opalonych 20 latkow i pilam piwo. Wkrotce ktos rzucil haslo "bar wander" alno "bar trip", nie pamietam. Wszyscy ludzie w barze sie zerwali na rowne nogi. Polnagi hebanowy barman podszedl do mnie z butelka czegos podejrzanego i z powaga i namaszczeniem wzial moja brode w reke i zaczal to wlewac bezposrednio do ust. Potem dostalam koszulke i lacznie z cala impreza, jakies 100 osob ruszylismy do nastepnego baru, Big Easy. I tak cala noc, wszyscy razem, jeden  bar, namaszczony barman, zabawa, drugi, trzeci... w ostatnim barze byl dj i kilka osob zaczelo prezentowac sztuczki z ogniem. Bylo to zaraz kolo morza. Zawolalam moich nowych kumpli, Charliego, Charliego i Charliego (imion nie pamietam) i razem wbieglismy do morza. W ubraniach! Kilka osob dolaczylo do nas na golasa. Nie jestem w stanie opisac tego uczucia, takiej imprezy w zyciu nie mialam. Skakalam przez fale za reke z Charlim. Czulam w ustach smach slonej wody.
Poznalam tam kilka osob, glownie  Anglikow, ktorzy przyjechali do Sihanoukville na kilka dni i zostali. Po prostu, zostawili wszystko i tetaz ich zycie to plaza, impreza, wolnosc. Do czasu jak skonczal sie pieniadze. Charli, Charli i Charli tez nie chca wracac do Londynu. Maja kase na 6 miesiecy i planuja po prostu zyc na wakacjach.
Cos takiego tylko w tym rejonie swiata.
Nastepnego dnia obawialam sie kaca, ale nic!

Rano pojechalam na boat trip. Po godzinie doplynelismy na wyspe, z piaskiem jak kasza manna. Co za roznica miedzy Serendipity beach, przy ktorej jest moj hotel... Woda byla tak ciepla, ze nawet najwiekszy zmarzluch wszedlyby od razu. Krajobraz jak w raju. Dwie godziny na rajskiej wyspie... W drodze powrotnej, usadowilam sie na pieterku pokaznej lodki, zaraz obok imprezy korporacyjnej z Wietnamu. Ich szef, Niemiec, zafundowal im trzydniowe wakacje. Zanim sie obejrzalam, stalam sie ich najlepsza kumpelka. Wszyscy chcieli ze mna tanczyc, stawiali tequile. A potem zaprosili mnie na kontynuacje imprezy w ich hotelu. Darmowa kolacja? Ok. Ich hotel byl jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Sihanoukville, na kolacje byl homar, a ja siedzialam z otwarta buzia i nie moglam sie nadziwic... tak musi sie czuc Marsjanin pierwszy raz na ziemi. Zaczelo sie karaoke, na ktorym z pietyzmem spiewali... wietnamskie piesni patriotyczne. I to o czym? O tym jak jada czolgiem i strzelaja z dzial. Wiem, bo mi tlumaczyli i wydawalo im sie to zupelnie naturalne. No kurde, jakby ktos w Polsce na karaoke zaczal spiewac "pierwsza brygade", to zamkneliby go do czubkow! Interesujace doznanie. Ale byli dla mnie bardzo mili, nie wiem czym ich tak zachwycilam...
Zmylam sie po godzinie i odwiedzilam raz ostatni the Big Easy na Happy Hour. Oczywiscie towarzystwo znalazlo sie po minucie, tym tazem mloda Niemka z kumpkami i kilku stalych bywalcow, ktorzy pamietali mnie z wczoraj. Ale popazenia na calym ciele wygonily mnie szybko z baru w swiat klimatyzowanych pomieszczen w hotelu.

Jutro wracam do Phnom Penh i czas konczyc wyprawe. Mam jeszcze kilka ciekawych historyjek o Kambodzy, moze jutro opowiem..








No comments:

Post a Comment