Saturday, 26 September 2015

Ostatni dzien w Kambodzy

Koncze moja przygode z Kambodza, a na koniec kilka ciekawostek i histori.

1. W Phnom Penh dostaje sie mandat za... jazde z wlaczonymi swiatlami w dzien. Odwrotnie jak w Polsce. A w nocy jazda na swiatlach jest opcjonalna.
Obecnie dyskutowana jest ustawa o ograniczeniu pasazerow skuterka do...4. Tak, skuterka, czyli niewielkiego motora.
Swiatla drogowe sa zadkoscia, a kierunek ruchu, to sprawa bardzo umowna. Pomimo to w miescie nie ma wypadkow. Ale pomiedzy miastami sa, wiec odradza sie jazde gdziekolwiek w nocy. W ogole jazda minibusem to ekstremalne przezycie. Giant Ibis jest dosc dobry i bezpieczny, za to pozostale!  Kierowcy sa niesamowici w wymyslaniu nowych manewrow, np. wyprzedzanie wyprzedzajacego samochodu na dwupasmowej drodze. Nie, nie wyprzedzania na drugiego, czy trzeciego, ale wyprzedzanie samochodu, ktory wlasnie wyprzedza. I to na ciaglej linii, albo przed zakretem.

2. Nie widzialam tutaj otylych ludzi. Najwieksze kobiety to moze rozmiar 12 (40).  Wszyscy sa drobni i niscy.

3. Zemsta po kambodzansku.
Moj kompanion Tim mieszkal kilka miesiecy w pensjonacie, chyba w okolichach Kampotu. Zaprzyjaznil sie z wlascicielka, staruszka, ktora opowiedziala mu historie swego zycia. Jako mloda kobieta wyszla za maz i miala 3 dzieci. Jej maz pral ja i molestowal, az w koncu porzucil na bruku, wlasnie jak czerwoni khmerzy wkraczali do miasta. Kobieta nie chciala opowiedac o tych czasach, mowila tylko ze bylo ciezko.
Tim podejrzewa, ze byla prostytutka i miala wysoko postawionych klientow w partii, bo po upadku Khmerow otworzyla hotel i wyslala wszystkie dzieci na uniwersytet. Wtedy wrocil do niej mej maz. Zostal przez mia przyjety jak krol, i od tego czasu dbala o niego jak o zlote jajko, kupowala nowe ciuchy, gotowala obiadki. Tim nie mogl sie nadziwic i zapytal ja dlaczego tak postepuje. Kobieta odpowiedziala "Tim, nie rozumiesz naszej kultury. Jako zona, nalezalam do niego, bylam po prostu jego wlasnoscia, ale porzucajac mnie, zwrocil mi wolnosc. W momencie, kiedy do mnie wrocil, to on nalezy do mnie i jest moja wlasnoscia, co dla kambodzanskiego mezczyzny jest najwiekszym wstydem. Im bardziej o niego dbam, im lepiej go traktuje, tym nizsza jest jego pozycja w spoleczenstwie. Wszyscy z niego szydza, a on musi to znosic, bo jest zbyt wielkim tchorzem, zeby odejsc. I to jest moja zemsta".
Ckekawa historia, nie?

4. Sihanoukvilke jest obszarem malarycznym, ttzeba zainwestowac w pigulki na malarie i zawsze upewnic sie ze ma sie aktualne szczepienia. I szczerze radze rowniez wziac tabletki na zoladek.

5. Dolary amerykanskie sa akceptowane wszedzie. Najlepiej wziac male nominaly.





Sihanoukville

Sihanoukville, miasto zabawy. Moje pierwsze wrazenie bylo nastepujace.
Jezeli ktos lubi zwiedzanie lub jest milosnikiem pieknych plaz, to nie jest miejsce dla niego/niej. Spacerujac brudna plaza z milionem knajpek salonow masazu i baru, nie rozumialam na czym polega urok tego miejsca.
Po zmroku zrozumialam.

Nagle zerwala sie burza, ktora zdecydowalam przeczekac w mecce tzw. Backpakerow, hostelu/knajpie Monkey Republic. Za chwile mialam juz towarzystwo. Tutaj po prostu nikt nie jest sam przez dluzej niz 10 minut, zanim sie obejrzajam siedzialam w towarzystwie trzech opalonych 20 latkow i pilam piwo. Wkrotce ktos rzucil haslo "bar wander" alno "bar trip", nie pamietam. Wszyscy ludzie w barze sie zerwali na rowne nogi. Polnagi hebanowy barman podszedl do mnie z butelka czegos podejrzanego i z powaga i namaszczeniem wzial moja brode w reke i zaczal to wlewac bezposrednio do ust. Potem dostalam koszulke i lacznie z cala impreza, jakies 100 osob ruszylismy do nastepnego baru, Big Easy. I tak cala noc, wszyscy razem, jeden  bar, namaszczony barman, zabawa, drugi, trzeci... w ostatnim barze byl dj i kilka osob zaczelo prezentowac sztuczki z ogniem. Bylo to zaraz kolo morza. Zawolalam moich nowych kumpli, Charliego, Charliego i Charliego (imion nie pamietam) i razem wbieglismy do morza. W ubraniach! Kilka osob dolaczylo do nas na golasa. Nie jestem w stanie opisac tego uczucia, takiej imprezy w zyciu nie mialam. Skakalam przez fale za reke z Charlim. Czulam w ustach smach slonej wody.
Poznalam tam kilka osob, glownie  Anglikow, ktorzy przyjechali do Sihanoukville na kilka dni i zostali. Po prostu, zostawili wszystko i tetaz ich zycie to plaza, impreza, wolnosc. Do czasu jak skonczal sie pieniadze. Charli, Charli i Charli tez nie chca wracac do Londynu. Maja kase na 6 miesiecy i planuja po prostu zyc na wakacjach.
Cos takiego tylko w tym rejonie swiata.
Nastepnego dnia obawialam sie kaca, ale nic!

Rano pojechalam na boat trip. Po godzinie doplynelismy na wyspe, z piaskiem jak kasza manna. Co za roznica miedzy Serendipity beach, przy ktorej jest moj hotel... Woda byla tak ciepla, ze nawet najwiekszy zmarzluch wszedlyby od razu. Krajobraz jak w raju. Dwie godziny na rajskiej wyspie... W drodze powrotnej, usadowilam sie na pieterku pokaznej lodki, zaraz obok imprezy korporacyjnej z Wietnamu. Ich szef, Niemiec, zafundowal im trzydniowe wakacje. Zanim sie obejrzalam, stalam sie ich najlepsza kumpelka. Wszyscy chcieli ze mna tanczyc, stawiali tequile. A potem zaprosili mnie na kontynuacje imprezy w ich hotelu. Darmowa kolacja? Ok. Ich hotel byl jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Sihanoukville, na kolacje byl homar, a ja siedzialam z otwarta buzia i nie moglam sie nadziwic... tak musi sie czuc Marsjanin pierwszy raz na ziemi. Zaczelo sie karaoke, na ktorym z pietyzmem spiewali... wietnamskie piesni patriotyczne. I to o czym? O tym jak jada czolgiem i strzelaja z dzial. Wiem, bo mi tlumaczyli i wydawalo im sie to zupelnie naturalne. No kurde, jakby ktos w Polsce na karaoke zaczal spiewac "pierwsza brygade", to zamkneliby go do czubkow! Interesujace doznanie. Ale byli dla mnie bardzo mili, nie wiem czym ich tak zachwycilam...
Zmylam sie po godzinie i odwiedzilam raz ostatni the Big Easy na Happy Hour. Oczywiscie towarzystwo znalazlo sie po minucie, tym tazem mloda Niemka z kumpkami i kilku stalych bywalcow, ktorzy pamietali mnie z wczoraj. Ale popazenia na calym ciele wygonily mnie szybko z baru w swiat klimatyzowanych pomieszczen w hotelu.

Jutro wracam do Phnom Penh i czas konczyc wyprawe. Mam jeszcze kilka ciekawych historyjek o Kambodzy, moze jutro opowiem..








Thursday, 24 September 2015

Phnom Penh dzien 2

To byl kolejny intensywny dzien. Rano, ledwo zdazylam wsunac nalesnika z sosem klonowym i juz zostalam przechwycona przez umowionego kierowca tuk tuka, ktory zawiozl mnie do bylego wiezienia S21. Byly budynek szkolny zostal przeksztalcony w wiezienie, gdzie niewinnych ludzi torturowano i przetrzymywano, by w koncu zgladzic na slynnych polach smierci. Po dwoch godzinach spedzonych w tym okropnym miejscu pojechalam na ostateczne miejsce kazni, Pole Smierci, oddalone okolo 15 km od S21. Tam przewozono ludzi, roztrzaskiwano im glowy a potem posypywano ciala sproszkowanym kwasem i zakopywano. Czesc mogil jest teraz pod woda. Dookola wciaz widac walajace sie gdzieniegdzie czesci ubran wiezniow i szczatki kosci. Ziemia wciaz wyrzuca nowe dowody zbrodni.

Historia tego ludobojstwa byla nastepujaca. Na pocztku XX w Kambodza, po stuletnim okresie bycia kolonia francuska, odzyskala niepodleglosc i powrocila do ustroju monarchii. Przez 20 lat byl spoko, lecz potem krol zostal obalony przez wojskowy pucz, ku przerazeniu Kambodzan. W tym samym czasie napadl na Kambodze Wietnam, rozochocony skopaniem tylka Amerykanow. 
Ameryka postanowila pomoc Kambodzy w ten sam sposob, w ktory do tej pory "pomoga" calemu swiatu, bombardujac armie Wietnamska. Ciutke uszlo ich uwadze, ze przy okazji bombarduja niewinnych Kambodzan.
I ten moment wykorzystal Pol Pot. Wczesniej jego partia komunistyczna nic nie znaczyla, ale teraz oglosil sie wybawicielem ludu i zwerbowal wielu mlodych ludzi, rozgoryczonych, ze Zachod wysadzil ich bliskich w powietrze. Armia Pol Pota wkroczyla do Phnom Penh, witana entuzjastycznie przez mieszkancow, po czym oglosila ze zbliza sie amerykanskie bombardowanie i ewakuowala cala ludnosc. Ci, ktorzy im nie uwierzyli i chcieli zostac zostali rozstrzelani. Mieszkancow przeniesiono na wies i ogloszono nowy porzadek. Wszyscy mieli pracowac w polu, a plony byly prawie w calosci przekazywane Angkor, czyli wladzy. Rozlaczono rodziny, dzieci, kobiety i mezczyzni pracowali i zyli osobna. Zginelo 3 miliony ludzi ( na 8 milionow mieszkancow). Tym razem Ameryka nie czula sie w obowiazku ingerowac (juz zrobila swoje). Jedno z hasel Pol Pota, to "zabic cie to zadna strata, utrzymac przy zyciu zaden zysk".
Czesc mieszkancow uciekla do Wietnamu i tam zostala wcielona do wojska. Rezim Pol Pota skonczyl sie, gdy armia wietnamska wyzwolila czesc Kambodzy. Pol Pot uciekl do dzungli i moze wszystko by sie juz skonczylo, ale ...hej! Koledzy Amerykanie sie obudzili. I ich prostytutka, Europa tez. Uznali istnienie niepodleglej Kambodzy.... pod rzadami Pol Pota! I przyjeli ja do ONZ! Nonsens? Nie, to prawda. USA nie mogla przelknac, ze Wietnam, ktory dopiero co im dokopal, wyzwolil teraz czesc Kambodzy i oddal Kambodzanom, ktorzy przeprowadzili wybory. 
Koszmar skonczyl sie dopiero po smierci Pol Pota, wiec pozne lata 90. Teraz od ponad 30 lat u wladzy jest Cambodia People Party, ktora jest skorumpowana do granic mozliwosci. Rozmawialam z ludzmi na ulicy, z kierowcami, przewodnikami. Recepcjonistka w 8 miesiacu ciazy pracuje 10-20 godzin dziennie i zarabia 70-80 dolarow USD miesiecznie. Srednia krajowa to 180 dolarow. Najgorszy jest brak edukacji i korupcja oraz brak swiadczen emerytalnych. Ale ludzie nie wychylaja glowy, tak wielki jest strach przed nowa wojna. Wola biede niz wojne. 
Zanim zaczelam podrozowac, jako Polka, bylam bardzo pro-amerykanska. Ale potem zobaczyla Ostatnia Wieczerze Leonarda da Vinci czesciowo zniszczona przez amerykanskie bomby. Zobaczylam Kambodzan, ktorym dosrano pelna para. Sluchalam opowiesci podroznika, ktory najblizej smierci znalazl sie na obrzezach Los Angeles, ziemi niczyjej, gdzie panuja gangi i bezprawie. I teraz uwazam Amerykanow za szczeniakow z duza spluwa i malym mozgiem.


S21, wiezienie gdzie torturowano ludzi


Pokoj VIP. Tutaj torturowano tylko bylych czlonkow Czerwonych Khmerow


Pola smierci. Czaszki posegregowano wedlug wieku, plci i sposobu smierci


Masowy grob. Pod woda sa dalej szczatki ludzi


Drzewo smierci sluzylo do roztrzaskiwania niemowlat. Cialka rzucano do masowego grobu obok. Pol Pot zabijal cale rodziny w imie idei "chwasta wyrywa sie z korzeniami" i "lepiej zabic 1000 niewinnych niz dac jednemu winnemu przezyc".


Po tym smutnym poranku postanowilam zrobic cos co ma sens. Pojechalam do szpitala i oddalam krew. Tylko ten spodob przelewania krwi ma sens, nie dla ideologi,  panstwa czy religii, tylko dla ratowania zycia. W szpitalu atmosfera jak na imprezie, dostalam koszulke i lunch. Potem zrobilam sobie piknik z moim kierowca w jego tuk tuku. Zegnam juz Phnom Penh, ostatni wieczor spedzilam na promenadzie przy rzece. Wieczorny deszcz przeczekalam w salonie masazu, gdzie zafundowalam sobie masaz stop za 6 dolarow. Potem odwiedzilam miejscowa buddyjska stupe i pogadalam z mnichami (oczywiscie o sexie) , wypilam piwko Angkor, tym razem bez towarzystwa, i stawilam sie w hotelu. Czas na pakowanie, odpoczynek i jutro wyjazd. 
Wczoraj moj towarzysz Tim porownywal narody Azji poludniowo wschodniej. O Wietnamie powiedzial"niemili, konkretni, pracowici", o Tajlandii " maja piekne usmiechy, pod ktorymi kryja sie ostre zeby", o Khmerach "prawdziwie mili i dobrzy ludzie". To ostatnie stwierdzenie jest prawda.


W szpitalu.

Obiad. Zupa ananasowa z krewetkami

Po burzy

Nowi kumple














Tuesday, 22 September 2015

Phnom Penh dzien 1

W drodze do Phnom Penh. Ale sie wybralam.. poprosilam w moim hotelu zeby mi zabukowali autobus do Phnom Penh i z jakiegos dziwnego powodu zamiast szybkiego autobusu dla turystow zabukowali mi bilet dla lokalnych. Wleczemy sie juz ponad 5 godzin, wlasnie mamy postoj w jakies wiejskiej jadlodajni, gdzie z grupa lokalnych wpieprzam ryz z sosem. Jak chcialam poznac prawdziwe zycie w Kambodzy, to wlasnie mam namiastke. Do miasta jeszcze ze 2 godziny jazdy... po drodze mijamy wioski i miasteczka, wszystkie biedne i oblepione plakatami Cambodian People's Party, glownej przyczyny ogolnej biedy z nedza w tym kraju.
Wreszcie dojezdzamy do Phnom Penh, miasta przeciwienstw. Na ostanim schodku autobusu zostaje przechwycona i praktycznie porwana przez malotniego kierowca tuk tuka, ktory oferuje zawiesc mnie do hotelu. Dobrze niech bedzie. Po drodze rozgladam sie dookola i pierwsze co zwraca moja uwage do druty wysokiego napiecia doslownie uginajace sie ciezarem kabli. W zyciu takich konstrukcji nie widzialam... Phnom Penh jest duze i dzwine. Na pierwszy rzut oka widac ze nowoczesna architektura, czyli przeszklone biurowce, szerokie drogi, skwerki z trawnikami placze sie ze slumsami, brudem, skrajna bieda  i tysiacami tuk tukow podazajach w kazda strone.
Docieramy do mojego hotelu, a raczej pensjonatu. Usmiechnieta obsluga, swietna lokalizacja, przestronny pokoj. Nieco stechle reczniki i okazjonalny karaluch, ale hej, nie mozna miec w zyciu wszystkiego.
Wybiegam na zwiedzanie. Muzeum Narodowe, tuz za rogiem, mnie nie kreci, ale jest tez Palac Krolewski i slynna srebrna pagoda z podloga wylozona sztabami srebra. Wjazd 6.5 USD, czyli jak na Kambodze drogo. Ale warto. W palacu dalej mieszka krol, wiec niewielka czesc jest udostepniona dla zwiedzajacych. Zespol palacowy jest piekny ale pobliska pagoda i otaczajacy ja kompleks budynkow robi wieksze wrazenie. Srebrna podloga w duzej mierze jest pokryta dywanami, ale mozna obejrzec przepieknego zlotego budde wylozonego diamentami, kolekcje zlotych statuetek, bizuterii i ozdob. W polowie zwiedzania zrywa sie burza. Przeczekuje ogladajac scienne malunki przedstawiajace zycie 7 reinkarnacji Wiszny, Ramy.
Burza przechodzi po godzinie a ja jestem znudzona. Wynajmuje wiec tuk tuka, zeby mi pokazal miasto. Przez godzine jestem obwozona, niestety nie rozumiem ani jednego slowa. Wreszcie prosze zeby mnie wzial do resteuracji. Filizanka jasminowej herbaty i talerz zupy z kwiatow bananowca i kurczaka poprawia mi humor. Jedziemy w  okolice targu i mijamy sklep zwany Friends Stuff, ktorego dochod idzie na wsparcie najubozszych. Zwalniam mego tuk tuka i lece buszowac po sklepie, fajne pamiatki, bizuteria z widelcow, lyzek i papieru, kartki wykonane z kupy sloni (na kartce, bardzo a propos, srajacy slon. Musze ja miec!). Wychodze ze sklepu i laduje w pobliskim barze skuszona napisem Happy Hour. Przy drugim piwie ryzowym mam juz gowarzystwo, Tim  z Australii opowiada mi historie swojego zycia. I jest to bardzo ciekawe zycie. Tim jest kolo piecdziesiatki i siedzi kilka miesiecy w Kambodzy, niedlugo jedzie do Kampot. Mieszkal w Anglii, Kanadzie i Israelu, zna swietnie poludniowo wschodnia Azje. Gadamy o podrozach, polityce, ciekawych ludziach, jakbysmy znali sie wiele lat. Ale znamy sie tylko godzine, i po trzecim piwie zegnam sie ze swiadomoscia, ze poznalam ciekawego czlowieka, ktorego raczej juz nigdy w zyciu nie spotkam.  Jutro czas na mroczna historie Kambodzy...

Ciezko pracujacy kierowca tuk tuka

Zespol palacowy


Promenada przy rzecze



Skrajna bieda, slumsy i rodzina zyjaca na ulicy



... i nowoczesne bloki

Targ

Muzeum narodowe

Wioski na wodzie Tonle Sap

Kolejny nieziemski dzien w nieziemskim miescie. Dzisiaj dane mi bylo poznac codziennie  zycie Khmerow. Do mojej wycieczki dolaczyla sie para turystow z Malezji i wyruszylismy razem w strone plywajacych wiosek Chong Kneas nad olbrzymim jeziorem Tonle Sap. Zaczelismy od wizyty na markecie, gdzie sprzedawano swiezo zlowione rybki oblepione czarnymi muchami (muchy byly gratis), przyprawy i lilie wodne na zupe. potem wyruszylismy mega wyboista droga, ktora w sezonie deszczowym jest pod woda (ups, wlasnie jest sezon deszczowy), minelismy rolnikow suszacych ryz na wielkich plachtach i kilka przerazliwie chudych krow i dotalismy do "portu", gdzie przy rzecze staly lajby, przeczace wszelkim zasadom BHP.  przewodnik przedstawil nas kapitanowi lajby, 10 letniemu rozesmianemu wyrostkowi i ruszylismy w strone wodnej wioski. czy da sie to opisac slowami? chyba nie bardzo. chatki na wysokich palach, pokryte blacha falista. jest nawet szkola i posterunek policji oraz pieknie zdobiona swiatynia i dom gdzie meszkaja mnisi. nie ma natomiast biezacej wody, kanalizacj (mieszkancy myja sie i zalatwiaja do rzeki), pradu, gazu czy internetu.  Sa baterie, ktore sluza jako namiastka pradu. kilkuletnie dzieci plywaja na chyboczacych sie lajbach albo w brudnej rzece i smieja do rozpuku. Bieda jest nie do opisania, ale kazdy chodzi z rogalem na ustach, nikt sie nie spieszy. miejscowi macho relaksuja sie w hamakach.
Wioska czesto jest zupelnie pod woda, ale tym razem nie jest zalana, wiec przechadzamy sie blotnista ulica w strone swiatyni. obok swiatyni dom mnisi, gdzie wlaze bez pytania. jedna olbrzymia izba, po lewej  cos w rodzaju materacy z wikliny, gdzie spia mnisi, jeden kolo drugiego, naprzeciwko wizerunek Buddy, po prawej kilku mnichow krzata sie przy posilku ignorujac moja obecnosc. zadnej szafy, krzesla, toalety, prywatnosci, w ogole nic. ale jakos nie czuc atmosfery przygnebienia, tylko spokoj.
Wychodze i fotografuje moze 3letnie  dziecko, bez butow i sukienki za to.. z telefonem komorkowym w reku...dziecko akurat tez robilo mi zdjecie. zatracam poczucie logiki....
Nastepnie pakujemy sie pojedynczo na miniaturowe lodeczki i plyniemy zatopionym lasem. klimat jak na Indiana Jonsie. na drzewach malpy, wokolo wpol zatopione drzewa, w wodzie weze.
jest bosko.
zchodzimy na pomost i pijemy wode kokosowa, wprost ze swiezego kokosa. pytam sie co moge przegryzc. maja weze i krokodyle. Rzeczywiscie, do pomostu przymocowana jest klatka pelna najprawdziwszych, okolo metrowych krokodyli. niektore wieksze. zamawiam potrawke z weza i za chwile dostaje biedaka z duza iloscia chilli. nie polecam.
Z pomostu wchodzimy na lodke przez mostek. mostek to szumna nazwa, w rzeczywistosci  jest to deseczka, ktora wyglada jakby nie byla w stanie udzwignac nawet kota. a wlasciwie kilka deseczek polaczonych wzdluz a nie wszerz. ciekawe.
Wracamy do cywilizacji zostawiajac w tyle wodne wioski i olbrzymie jezioro.
jedziemy na prawdziwy lunch, gdzie delektuje sie potrawa zwana Amok. ryba w khmerskich przyprawach i ryz. Moi nowi towarzysze opowiadaja mi o hinduizmie, historie reinkarnacji Visznu, a takze historie Buddy, ktory korzenie ma w hinduizmie. slucham jak zaczarowana, cos jak historia tysiaca i jednej nocy ale w wydaniu hindu.
W koncu zegnamy sie i wracam do hotelu. moj plan wyprawy na market przerywa burza z piorunami, ktora moczy mnie do nitki i po godzinie nie ma po niej sladu. Jutro pozegnam Ankor i czas na nowa przygode Phnom Penh.
Zdecydowanie kazdy kto odwiedza Angkor powinien pojechac do wiosek na wodzie. I obejrzec wschod slonca w Angkor Wat. I  niesamowita swiatynie Ta Phrom. Oczywiscie jest mnostwo innych rzeczy, ale te trzy sa kwintesencja tego miejsca.
market. lilie wodne na zupe








Monday, 21 September 2015

Angkor dzien 2
Dzisiaj zerwalam sie na nogi o bardzo nieprzyzwoitej godzinie 4.30 w celu obejrzenia wschodu slonca nad Ankor Wat. Wygralam los na loteri, tylko 3 dni w roku slonce wschodzi bezposrednio nad glowna wieza, dzis, jutro i pojutrze! Razem wiec z zaspanym przewodnikiem i tlumami Japonczykow popedzilam w strone najwazniejszego i najswietszego kambodzanskiego miejsca. Slonce pojawilo sie w pieknej scenerii nieco ponad godzine pozniej i oswietlilo niesamowita swiatynie Angkor Wat. Magiczne miejsce i niesamowite doznanie...



Angkor Wat zostala zbudowana w XII w i jest nie tylko jednym z cudow swiata ale najwieksza religijna budowla na swiecie. Pierwotnie poswiecona Wisznu, Sziwie i Bramie, najwazniejszym bogom hinduizmu, potem przemianowana na buddyjska swiatynie. Swiatynia jest przesycona symbolizmem i pieknie udekorowana. Mnie zachwycily Absary, tancerki i jednoczesnie obronczynie przed zlymi urokami.



Nastepnie uparlam sie aby odwiedzic miejscowe slonie. Za 20 dolarow mozna nakarmic slonia i przejechac sie na jego grzbiecie. To bylo raczej smutne doswiadczenie. Slonie sa oswojone i spokojne, ale kiedy znalazlam sie na jego grzbiecie zauwazylam swieze rany za uszami i ostry drut w reku jezdzca. Powiedzial mi, ze uzywa druta jak slon jest nieposluszny. Poczulam sie okropnie, jezdzac na grzbiecie zniewolonego i bitego zwierzecia. Podzielilam sie tym z moim przewodnikiem, ktory wzruszyl ramionami i stwierdzil, ze przynajmniej slonie sa dobrze odkarmione i maja dobrych weterynarzy, a na wolnosci sa odstrzeliwane dla kosci sloniowej. Zostalo jakies jedno dzikie stado na zachodzie kraju. Podobno zniewolony slon przynosi wlascicielom zysk w okolicach 7tys dolarow USA dziennie! Mysle, ze to lekka przesada, biorac pod uwage, ze musialby pracowac 24 godziny non stop. Ale okolo 2tys jest bardzo realne. Czasami wstydze sie, ze przynaleze do gatunku ludzkiego....tylko ludzie sa zdolni do tak nieludzkiego wyrachowania... no coz , bieda i brak edukacji Kamodzan nie pomaga...


Nastepna stacja to wczesny lunch. Poprosilam mojego przewodnika zeby mi zaserwowal cos lokalnego i niepowtarzalnego i .... dostalam za swoje. Smazona zabke i robaczka udalo mi sie przyjac, niestety z pasikonikiem nie poszlo mi juz tak dobrze...


Najedli sie napili? To teraz wyyyyyyy...ruszamy zatankowac samochod. Oczywiscie na najlepszej stacji benzynowej w miescie, moj przewodnik na innych nie tankuje... a tak wyglada najlepsza stacja benzynowa w Siem Reap:


 I na koniez zagadka. Ilu pasazerow zmiesci sie na motorynce? Albo ewentualnie przymocowanych do motorynki? Na moje oko ze 30, ale jak chcesz to sam policz..


Ok, zartowalam, jeszcze nie skonczylam. Plan na dzisiaj przewidywal rowniez odwiedziny w Sra Sram, krolewskim stawie. W przewodnikach miejsce wyglada uroczo, niestety ruiny sa obecnie zamkniete, wiec trzeba sie nacieszyc widokiem samego stawu  odpedzajac od tlumu pieciolatkow probujacych ci wcisnac magnez i kartki, wszystko za "One Dollaa".  Na zakonczenie wycieczki przewodnik zaproponowal fabryke jedwabiu. Niby nic ekscytujacego, ale bardzo duzo sie dowiedzialam i nabralam olbrzymiego szacunku do jedwabnych szali wyprodukowanych przez kambodzanskich artisiene. 
Zaczne od sprawcy calego zamieszania, czyli motyla jedwabnika. Niepozorny bialy motyl zycie krotko i intensywnie, po wykluciu sie kopuluje przez 24 godziny, po czym natychmiast ginie. Pani motyl zdazy zlozyc okolo 300 jajek i tez udaje sie do krainy wiecznej szczesliwosci. Male larwy sa bardzo glodne, wiec karmi sie je specjalnie produkowanym gatunkiem drzewa i chroni od mrowek i innych wrogow. Jak tylko larwy zawijaja sie w kokonik, 80% z nich jest gotowanych lub wysuszanych na sloncu, zeby przy wykluciu nie popsuly kokoniku. Tym samym zabiera sie im jakies 24 godziny pozostalego zycia i umieraja dziewicami. A z kokona pobiera sie jedna cieniutka niteczke jedwabiu. Potem jedwab jest wybielany w sodzie, naturalnie farbowany i oddawany do artisiene, ktora pieczolowicie wyrabia jeden szal przez okolo tygodnia. Szal w Kambodzy kosztuje 80 dolarow. To ile zarabia artisiene? Podobno i tak wiecej niz wynosi srednia krajowa w Kambodzy, okolo 170 dolarow USA. 

Zaprawde powiadam wam, nie narzekajcie, moglibyscie urodzic sie w Kambodzy.
Wieczor spedzilam na ogladaniu klasycznego Khmerskiego tanca w dosc ekskluzywnym klubie i nocnej kapieli w basenie. 
O dziwo, pora deszczowa, ale do tej pory nie padalo! Temperatura 34 stopnie, wilgotnisc powietrza 76%. Sauna i to o 22.00...