Sunday, 12 August 2018

Bajkal, Syberia

Bajkał jest drugim co do wielkości jeziorem Azji ale za to  najgłebszym na świecie, w niektòrych miejscach głebokość to ponad 1.6 km. Bajkał zawiera 20% światowych zapasòw słodkiej wody. I jest przepiękny. Wyspa Olchoń na Bajkale, czyli dosłownie "mało drzew" jest słynna jako centrum szamanizmu i posiada magiczną i bardzo malowniczą gòrę Szamankę, jedną z 5 okręgòw o wysokiej spirytualnej energii. Olchoń zamieszkały jest głòwnie przez Buriatòw, ale coraz więcej tutaj turystòw i małych hosteli czy domkòw letniskowych. Lusksusòw nie należy się spodziewać, do wyspy dopiero w 2005 dotarła elektryczność, więc infrastruktura jest wciąż mało rozwinięta, choć w niektòrych miejscach można spotkać wi fi czy nawet porządną toaletę. Dotrzeć można tu busem z Irkucka, jedzie się jakieś 4.5 godziny, trzeba też wziąć prom na wyspę, ktòry płynie może 10 minut. Zimą Bajkał zamarza i wtedy samo jezioro używane jest jako jezdnia. Miejscowi organzują wtedy dla turystòw ogniska na lodzie, psie zaprzęgi, pokazy rzeźb lodowych. Za Stalina, zimą kładziono tory na lodzie i puszczano nimi pociągi. Wiosną tory sie topiły. Słyszalam, że na dnie jeziora opròcz stalinowskich toròw spoczywa też kilkadziesiąt samochodòw. Wody Bajkału sa przejrzyste na wiele metrów ale kąpiel jest niebezpieczna, bajkał jest najwiekszą kryptodresją na świecie i już kilka metròw od brzegu może być ponad 800 metròw głeboki. Przez jakiś czas wody były zanieczyszczane, teraz jest to zabronione ale koleżanka z wycieczki powiedziała mi, że widziała rury kanalizacyjne prowadzące wprost do jeziora. Co za barbarzyństwo.
Moja wycieczka zamieszkała w pensjonacie "sosnowy" otwartym dopiero 3 tygodnie temu. Pensjonat jest prowadzony przez młoda Ukrainkę, Julie. Goście opròcz Polakòw to Ukraińcy i Buriaci ( lub Mongołowie, dla mnie wygladają podobnie). Buriaci trzymali się osobno, Ukrańcy przyłączyli się do naszego ogniska, śpiewali z nami piosenki, śmiali się, pili i rozmawiali. Nie lubię Ukraińcòw za ich obojetność i okrucieństwo dla zwierząt. Jeden z gości z dumą pokazuje zdjęcia zastrzelonego niedźwiedzia. Odbieram to jako pokaz siły, bezwzględności i groźbę pod naszym adresem. Nasza gospodyni trzyma psa na kròtkim łancuchu, biedne zwierzę nie ma nawet budy żeby schronić się przed slońcem czy deszczem. Dla ochłody pies kopie sobie dołek w piasku. Na moje protesty Julia wzrusza ramionami " toz to sabaka". Sabaka musi cierpieć.
Drugiego dnia jedziemy uazami wgłąb wyspy,  docieramy do miejsca gdzie miescił się gułag, dziś jest to piękna polana z kafejką i sklepem z pamiątkami. Zsyłano tu Polakòw po powstaniu styczniowym do pracy przy obròbce ryb. Dalej jedziemy do stacji meteorologicznej. Stacja produkuje własny prąd z paneli słonecznych i wiatrakòw, a do najbliższego sklepu jest 3 godziny jazdy uazem przez las. W lesie czuję niezwykłą energię, obejmuję drzewa, robi mi się błogo. Kierowcy czętują nas uchą, miejscową zupą rybną.
Wieczorem oglądam zachòd słońca przy świętej gòrze Szamance, robię kilka zdjeć pod słonce na ktòrych pojawiają się tajemnicze zielone koła, orby. Koleżanka mòwi, że orby pojawiają się tylko w miejscach o wysokiej spirytualnej energii. Sprawdzam tę teorie i robie zdjęcie w innym miejscu,  na naszej plaży, też pod słońce. Orby już się nie pojawiają... ciekawe.... moi towarzysze zamawiają banie, czyli saune w drewnianym domku, po której można się ochłodzić w zimnych wodach jeziora.
Następnego dnia jedziemy z powrotem do Irkucka. Oglądamy jeszcze synagoge i najdalej na wschòd Azji wysunięty meczet, ostatnie zakupy i kolacja. Znòw zamawiam pyszne pierogi z wiśniami i cynamonem. Palce lizać! A jutro bez żalu opuszczę Rosje. Już tęsknię za domem. O dziwo, po tym wyjeździe, wolę Rosje niz Chiny. Może to uroda Bajkału, a może magiczna siła Szamanki.

Tuesday, 7 August 2018

Irkuck

Irkuck jest nowoczesnym miastem z 600 tys miaszkancow. Jest  stacja kolei i lotnisko. Ladne czyste miasto z duzym pomnikiem lenina i ulicami marksa, lenina i suhe batorego. Zalozony w XVII w 1661 rok przez Kozakow jako osada przędzalsko handlowa, w 1879 50% miasta spalilo sie.  Na poczatku XX w, po doprowadzeniu kolei, miasto zaczelo sie bardzo rowijac. Obecnie jest kilka bogato zdobionych cerkwii, oraz ciekawe muzeum itnograficzne ze zbiorami ubiorow i przedmiotow datujacych od neolitu, po wspolczesnosc. Mozna tam ogladac pamiatki kultury buriackiej i starocerkiewnej.
Ciekawostki o Ulan Bator. W 1920 roku studiowal tu Suhe Bator, przywodca rewolucji kominostycznej w Mongolii. Suhe Bator zyl tylko 30 lat i zostal znaleziony nadziany na wysoki druk podzczas czystek w latach 30tych. Przeprowadzil rewolucje w wieku 24 lat!
Patronami cerkwii objawienia, rowniez uwazani  za opiekunow rodziny jest sw Piotr i Fevronia. Legena glosi ze swieta para, po wielu latach zycie malzenskiego wybrala zycie zakonne. Po smierci pochowano ich oddziwlnie, ale w cudowny sposob, ciala znalazly sie w jednej trumnie. Dzis mlode pary robia sobie zdjecia przy posagu awietej pary , na szczescie.
Symbolem regionu jest Babr, czyli tygrys syberyjski z sobolem w pysku.
Polecam resteuracje Rossolnik na obiad, nie jest tania ale mozna poprobowac dan z regionu. Choc musze przynac, ze moja mam robi lepsze ruskie pierogi.

Kolej transsyberyjska i Mongolia

Bez zalu opuszczam chiny. Nie sadze ze chce tu wrocic. Moje top 3 to mur chinski, jedzeniè i opera. Zafascynowalo mnie rowniez ich pismo. Ale sam pekin jest smutnym miastem.

W pociagu jedziemy 2 klasa, sa kuszetki w wagonie, ja mam miejsce na gorze. Orient express to nie jest. Klima mrozi na mase. Widoki za oknem monotonne. Wielkie blokowiska przechodza w zielone pola. W przygranicznym miasteczku  Erenhot czekamy okolo 5 godzin. Podobno zmieniaja tory zeby dopasowac do mongolskich. Po polnocy mozemy wrocic do pociagu ale odpoczynek nie trwa dlugo- kontrola graniczna mongolska. Rano czas na rarytas, dostawili wagon resteuracyjny. Ceny norweskie, marne sniadanie kosztuje 15 euro. Cale szczescie w kazdym wagonie jest goraca woda wiec mozna sobie zrobic zupke chinska lub herbate.

Nasz przewodnik opowiada o mongolii, panstwie ignorowanym przez europe, mimo ze ma potencjal stac sie potega w przeciagu nastepnych 50 lat. Mongolia ma lepszy wskaznik demokracji niz japonia czy korea pd. Wzrost gospodarczy to okolo 8%, ale 10 lat temu siegal nawet 17. Jest panstwem bardzo bogatym w produkty naturalne, ma cala tablice pierwiastkow. Znane jest tez z produkcji najlepszego kaszmiru w Azji. W mongolii kobiety stanowia  glowny naped biznesu, wiekszosc firm nalezy do kobiet. Mezczyzni natomiast przewazaja w polityce. Swieto kobiet jest dniem wolnym od pracy. Mongolia, panstwo o 5 krotnym obszarze polski, ma tylko 3.5 milionow  mieszkancow, polowa mieszka w ulan bator. 1/4 mieszkancow dalej prowadzi zycie koczownicze i mieszka w tradycyjnych jurtach.
To najmniej zaludnione panstwo na swiecie.
Przystajemy na 5 minut w poradzieckiej osadzie Czojr (tlumaczenie to "wydzial filozofii"). Opròcz opuszczonej bazy radzieckiej i kilku odrapanych blokow mozna tu ogladac pomnik Gur Racje, pierwszego mongolskiego kosmonauty.
Mongolia podzielona jest na obszary i gminy, czyli ajmaki (21) i somony (365). Glowne miasta jak ulan bator stanowia odddzielny ajmak.
Ulan Bator znaczy doslownie czerwony bohater. Miasto wyglada troche jeszcze komunistycznie, ale bardzo sie rozwija- odremontowany budynek parlamemtu z dzingis hanem i pomnikiem Suhy Batora (w miejscu gdzie wyglaszal oredzie do ludu na koniu), szklany wiezowiec centrum biznesu, szerokie ulice, starbuck i kfc, angielskie nazwy na sklepach, szyldy zapraszajace na karaoke. Za budynkiem teatru narodowego do 2012 stal jeszcze pomnik lenina, ostatni obalony pomnik komunistyczny w europie.
Udajemy sie ogladac palac zimowy Bogdan Khana, bylego przywodzcy polityczno duchowego kraju. Bogdan Khan mial slonia jako domowe zwierzatko i kolekcjonowal wypchane zwierzeta calego swiata, juz go nie lubie. W palacu znajdujemy ciekawy pokaz- polskiego budde. Zostal zamowiony u ojcow (chyba paulinow) na Jasnej Gorze. Pieniadz jest pieniadz i ojcowie przyjeli hauture i wykonali kolekcje zlotych figurek buddy!
Pozniej wizyta w sklepie kaszmiru i idziemy na kolacje z pania profesor Altangerel,  ktora jest profesorem polonistyki na uniwerytecie w ulan bator. Pani profesor mowi pieknie po polsku i ubolewa ze polska zamknela ambasade w ulan bator. Nie moge zrozumiec dlaczego, bo polska  ma dodatni bilans handlu z mongolia, okolo $90 milionow.
Nastepnego dnia jedziemy ogladac konie przewalskiego do rezerwatu. W rezerwacie jest 360 konikow, bardzo malych o jasnej siersci. Genetycznie roznia sie od normalnych koni, maja ekstra 3 chromosomy. Konie sa dzikie i udaje sie nam zauwazyc tylko male kropki klusujace w gorach. Susly sa bardziej widocznie, urocze zwierzatka, ciekawie wyciagaja glowki i obserwuja nasz samochod. Okolo 15 milionow suslow zostalo zabitych przez chinczykow i teraz sa to zwierzeta chronione. W Mongolii kiedys stanowily przysmak, ale teraz zabicie susla jest ostro karane. Spotykamy tez polskiego vana, malzenstwo ktore jedzie z polski do alaski.

Po rezerwacie przewalskiego kilka godzin jazdy i docieramy do piaszczystej czesci pustyni gobi, gdzie lokalni mieszkancy oferuja przekazdzke na koniach i wielbladach. Waham sie, ale przewodnik zapewnia ze Mongolowie kochaja zwierzeta i traktuja je bardzo dobrze. Nawet ich pozdrowienie "jak sie masz" w jezyku mongolskim tlumaczy sie "czy twoje zwierzeta sa tluste". Widze kilka wielbladow luzem, wloczacych sie po pustyni. Nigdy nie sadzilam ze bede jezdzila wielbladem po wydmach pustyni gobi!
15 minut przejazdzki mi w zupelnosci wystarcza, podziwiam nomadow ktorzy cale dnie spedzali w siodle wielbladzim.
Kolejne kilka godzin w samochodzie na dziurawych drogach i dojezdzamy do dawnej stolicy Mongolii, Karakorum, zalozonej przez nastepce Chiningis Chana. Ze stolicy zostalo tylko kilka jamieni i olbrzymi kamienny zolw, podobno stal pod palacem chana. Po upadku dynasti mongolskiej juan, (w tym samie czasie co upadek oiastow) chinczycy zniszczyli doszczednie Karakorum. Dwa wieki pozniej na terenie starego Karakorum, zalozono klasztor Erdene Zuu, buddyzmy tybetanskiego. Czuc tutaj prawdziwy Mongolie, zielony step pod blekitem nieba, nie do opisania bezkresna dzika przestrzen.
Niestety musimy wracac do samochodu. Jazda jest meczarnia, dziura na dziurze, co chwila wszyscy skacza pod sufit. Ale okazuje sie, ze wcale nie jest tak zle. 30 km do naszego noclegu droga sie konczy i jedziemy stepem. Robi sie juz ciemno, a my zakopujemy sie na amen w srodku zadkiego lasu. Wszyscy pchamy samochod zakopujac sie w blocie, ja w bielutkich nowych adidaskach. Wreszcie ruszamy, ale po 5 minutach znowu jestesmy zakopani. Ale przygoda! Docieramy do jurt bardzo pozno, zmeczeni jak psy. W jurcie jest po 5 lozek, na srodku znajduje sie piec i drewno na opal. Jest przytulnie i zasypiam po kilku chwilach. Ale nastepnego dzien mamy luz bluz. Po sniadaniu spacer podmokla łąka i lasem, wsrod stad jakow i owiec, kapiel w goracych zrodlach, przejazdzka konna, wieczorny masaz. To jest zycie! Oddycham wolnoscia, podziwiam dzika przyrode. Na niebie kilkanascie jastrzebi wyszukuje obiadu, dookola zwierzatka, ktore wygladaly jak żòłte wiewiòrki probuja umknac przed jastrzebim wzrokiem, jaki i konie sie pasa lub odpoczywaja w trawie. Raj na ziemi.
Nastepnego dnia opuszczamy nasz "pensjonat" i wyboistym stepem jedziemy przez prowincje Arkhangai do lokalnego museum, ktore sluzylo wczesniej jako buddyjska swiatynia. Wlasciwa swiatynia jest wciaz kilka krokow dalej i przeszkadzamy mnichom, ktorzy wlasnie zasiedli do modlitw. Obchodzimy miejsce modlitewne zgodnie z ruchem wskazowek zegara, zeby okazac szacunek. Mnisi patrza na nas spod oka, z boku matka z dziecmi zamawia modlitwy u mnichow. Jeszcze zakupy w stolicy prowincji i czas w dalsza droge, tym razem szosa. Miasto Cecerlek, stolica rejonu, nieco przeraza, najbardziej widok swiezo zdartych skor koni i jakòw, jeszcze ociekajacych krwią, targanych przez lokalnych sprzedawcòw za ogony po ziemi.
Kilka słòw o kuchni mongolskiej. Mongołowie hodują 4 rodzaje zwiarzat: wielbłądy, konie, jaki (i krowy) i owce. Najczęściej jedzą wołowine lub mięso jaka, czasem też baranine. Żadziej mięso konia lub wielbłąda. Nie wiem jak smakuje, bo nie jem mięsa, ale podobno jest nieco twarde, bo Mongołowie nie lubią rozgotowanego mięsa. Wegeterianie też mogą smacznie zjeść, Mongołowie mają dobry chleb, ogòrki i pomidory, masło z mleka jaka, na śniadanie rodzaj pierożkòw z serem, warzywami lub kimchi (chinska kapusta). Na obiad są kotlety z ziemniaka i sera, sałatka i ryż. Smaczny jest też dżem jagodowy, wszystko organiczne. Nasz przewodnik kupil kumys, po mongolsku ajak, zsiadle mleko jaka lekko alkoholowe. Sprobowalismy rowniez sera jaka, ktory jest twardy i slodkawy.Ser jaka mozna przechywywac nawet kilkadziesiat lat.Nie widzialam zadnych okropnych potraw, jak oczy jaka, przed ktorymi ostrzegaja przewodniki.

Jedziemy na przelom rzeki Czulut,  powstalej po wybuchu wulkanu Orgo, okolo 7 tys lat temu. Rzeka plynie w glebokim korycie, po tym jak wybuch stworzyl kanion w ziemi. Obecnie jest 3 razy plytszy niz bezposrednio po wybuchu.

Wejscie na wulkan zajmuje 15 minut i nie jest trudne. Ale widok na czerwona kaldere jest piekny. Nie moge wyobrazic sobie sily, ktora bylaby w stanie opròżnić wnętrze gòry!  Mam duzo szczescia, deszcz zaczyna padac dopiero jak schodzimy z wulkanu. Za to robi sie coraz silniejszy. Kiedy dojezdzamy do jurt leje juz jak z cebra. Lazienka jest oddalona jakies 30 metro. Oh jak docenie moja sypialnie en suit, kiedy wroce do domu!
Deszcz wsiąka w grunt i tworzy masywne kałuży, więc nasz jutrzejszy wyjazd robi sie problematyczny. Przewodnik decyduje o wyjeździe o 4 rano. Nie ma zbyt duzo czasu na sen, ale jutro wracamy do Ułan Bator, wiec czeka nas caly dzien w samochodzie. Nie oznacza to spokojnego snu, bo przemieszczanie sie w Mongolii jest ekstremalne, nawet asfaltowe drogi sa dziurawe a my używamy ubocznych dròg stepowych, ktore lubią zamieniać sie w jeziorka i dostarczają mojemu żołądkowi niepowtarzalnych wrażeń. Prowincja nie jest dla wygodnych. Za to jest to jedne z niewielu miejsc, prawie zupełnie dzikich i wolnych od cywilizacji. Czuję sie jakby czas stanął w miejscu, albo cofnął sie o 800 lat, do czasu kiedy Czingis Chan jednoczyl dzikie hordy pod swoimi rządami.
Cały dzień jedziemy z powrotem do Ulan Baator, na czas żeby obejrzeć tradycyjne przedstawienie mongolskie- koncert muzyki z nieznanymi mi dotąd instrumentami,  śpiewu gardłowego, tadycyjnego tańca z maskami i kobiet gum. Jestem pod wrażeniem ròżnorodności i piękna mongolskiej kultury.
Nastnego dnia kròtkie zwiedzanie Ulan Bator, zaczynamy od głòwnego klasztoru buddyzmu tybetańskiego, Gandan Tegchenling. Klasztor pochodzi z początku wieku, ale został zamknięty przez komunistòw w latach latych 30stych a mnisi wymordowani. Klasztor zmieniono na stajnie. W latach 40stych komuniści odnowili klasztor, jako miejsce pokazowe dla zagranicznych gości dyplomatycznych. I tak już został do dziś. Mnisi codziennie sie modlą koło 9 rano, obserwowani przez tłumy turystòw. Odwiedzamy centrum buddyzmu z tradycyjnym szpitalem medycyny buddyjskiej, szkołą i apteką, potem kierujemy sie do museum Zanabazara, czyli sztuki mongolskiej. Zanazabar był przywòdcą duchowym i politycznym z XVIIw, genialny rzeźbiarzem, ktòry poddał Mongolie protektoratowi Chin. Kolorowa postać. Stworzył wiele rzeźb religijnych bogini Tary, ktòre wzorował na swojej młodo zmarłej kochance.
Ostatnim punktem jest museum wyroczni, gdyz wiele decyzji politycznych bylo poddawane ocenie wyroczni. Jest to kompleks kolorowych świątyń. Podobny system stosowano w Tybecie jeszcze w latach 50tych tego wieku, az do czasu ucieczki Dalai Lamy.

Kolej transsyberyska Mongolia- Rosja

Tym co narzekali na kolej transsyberyjską z Chin do Mongolii, szczęki opadły na widok rosyjskiego (chyba radzieckiego) pociągu tej linii. Zapomnij o klimatyzacji, nowoczesnych łazienkach w wagonie, dodatkowych umywalkach. Kozetki do spania wygladąją hardcorowo, wystròj w stylu związek radziecki w rozkwicie, łazienka z superowską toaletą, gzie klapka otwiera się bezpośrednio na tory. Ale klimat zmienia się natychmiast, wczyscy wylęgają na korytarz, rozmowy o starych polakach itd. Jedzie sie super, mimo że luksusòw nie ma żadnych. Nawet nie da sie naładować telefonu, na cały wagon jest jedno slabo dzialajace gniazdko. I za takie "luksusy" płaci sie drożej niż za bilet samolotowy. Kontrola graniczna też w stylu związku radzieckiego, potężna herod baba celniczka wyprasza wszystkich z przeciału, obszukują torby, w przedziale pbok nawet odkręcają sufit, żeby sprawdzić czy nic nie przemycamy. Chińczycy i Mongołowie byli znacznie bardziej "wysublimowani".

Pekin




Piątek spędziłam na poznawaniu dwòch lotnisk, i to dość dokładnie. Rosyjskie szeremetiewo wydało mi się olbrzymie. Heathrow jest niewielkie w poròwnaniu z nim. Branżowe sklepy, brudne toalety i obsługa jak na "Misu". Plusem jest hotel tranzytowy w przystępnej cenie, gdzie można wziąć prysznic i przespać się na porządnym lòżku. Mam jednorazową wizę do Rosji, więc nie mogę opuszczać terenu lotniska, inne hotele nie wchodzą w gre. Na śniadanie naleśniki z serem jak u mamy i już aerolotem lecę do Pekinu. Pekin, przyloty, znowu brudne toalety, tym razem "na narciarza" (jak tesknię za japonią), a z wersji jedzenia wegeteriańskiego jest kawa lub herbata. No i orzeszki. Na słodkie bułki nie mam ochoty. Z niecierpliwoscią oczekuję mojej grupy, ktòra leci z Warszawy. 2.5 godziny spòźnienia. Po 3 godzinach, wciąż sama na lotnisku, zaczynam panikować. Ale z ulgą znajduje naszego przewodnika, Maćka. Jest młody, przystojny, sympatyczny i dość roztrzepany. Powoli pojawiają się osoby z mojej grupy i moje oczy otwierają się coraz szerzej. Jestem na pewno najmłodsza, a jedna z uczestniczek to 84 letnia babcia o lasce.  Wreszcie 16 obcych osòb  wita się i kierujemy pierwsze kroki do kantoru lotniskowego  a potem do autokaru. Powietrze jest jak gesta, śmierdząca zupa. Po minucie ubranie przylepia się do ciała, pot leje sie z każdego pora. Jedziemy do świątyni lamy, obiektu buddyzmu tybetańskiego, jednej z najważniejszych religii Chin. Wielki  plac zbudowany na planie kwadratu, z kilkoma światyniami ozdobionymi rzeźbami trzech wcieleń Buddy, poprzedniej, teraźniejszej i przyszłej. Wiele osòb składa ofiary z kadzidełek przed dymiącymi ołtarzami. Zachwycający jest 28 metrowy złoty posąg Buddy. Następny przystanek to niebiańska swiątynia, obiekt unesco. Kolorowe stupy, żar leje się z nieba, oczy same sie zamykają. Marzę o łòżku i prysznicu.
Wieczorem kolacja z kaczką w tradycyjnym pekińskim stylu. Resteuracja tętni życiem, prezentacja naszej kaczki jest high style, kucharz kroi biednego ptaka na srebrnym talerzu a kelnerka oddziela kawałki mięsa. Podaje je z naleśnikiem ryżowym, sałatką i słodkim sosem. ja zadowalam się okra i piwem.
Dzien 2.
Następnego dnia rano, śniadanie w tradycyjnym barze z lokalnymi ludźmi. Zjadam pyszne pierożki z mąki ryżowej z warzywami za niecałe $1.5. Znòw jest gwarno, bar- mama, piskliwym głosem woła na obsługe i klientòw.
Ruszamy do grobowcòw Ming, trzeciego cesarza z dynastii, oglądamy swiątynie i pałac ze zbiorami ubioròw cesarza, ozdòb ze złota i jadeitu i posąg cesarza z brązu. Kolor czerwony i zòłty, złoto i jadeit przysługiwaly tylko cesarzowi i jego rodzinie. Cesarz miał około 3000 kochanek, wybieranych z najlepszych rodzin arystokratòw, ale tylko około 300 najpiękniejszych miało szansę na randezvous z cesarzem. Ostatnie 3 dynastie to mongolska (yuang), chinska (ming) i mandżurska (chin) ktòra panowała do rewolucji w 1911. Potem Chiny były demokracją aż do przewrotu Mao w 1949 i utworzenia Chinskiej Republiki Ludowej.  Rząd uciekł wtedy na Tajwan, zabiarając cały skarb, i po dziś dzień Tajwan nie uznaje rzadu chińskiego. I vice versa. Tylko 20 państw na świecie uznaje tajwan, między innymi watykan.
Chińczycy , zwłaszcza młodzi, są bardzo zindokrynizowani, nasza chińska przewodniczka głosi że Mao to ich ojciec i wyzwoliciel narodu. Mòwi to tylko do mnie, po angiesku, więc raczej w to wierzy.
Kolejne kroki kierujemy do sklepu jadeitu. Moje oko przykuwa tradycyjna rzeźba z białego jadeitu, przedstawiająca kapustę... podobają mi się też zielone smoki, symbol Chin. Smok odzwierciedla naturę przeciętnego chińczyka, ma wielkie usta i lubi połykać pieniadze, ale ich nigdy nie wydala. Podobnie chinczycy, lubia miec pieniądze w banku i cenia biznes, ale nie lubią wydawać  lub dzielić się nimi. Niechetnie też dopuszczają obcokrajowcòw do biznesu.
Kupuje wisiorki z jadeitu, bo na piękną branzoletkę mnie nie stać.  Prosta, elegancka jasnozielona obrącz, ktòrą panie noszą tylko na lewej ręce, co podobno przywraca balans organizmu.

Czas na najwieksza atrakcje, jedziemy pod wielki mur i kolejka kablowa na szczyt. Podziwiam piekny widok razem z milione zapoconych chinczykow, scisk jak w metrze londynskim. Mur ma 21 tys km dlugosci i miejscami jest bardzo stromy. Budowa rozpoczela sie 3 tys lat temu, w celu obrony przed napadami koczowniczych ludow z polnocy, pradziadow mandziarow ( dzisiejszych wegrow). Widoki sa piekne, waz muru, gdzieniegdzie wiezyczki wsrod gor polaczonych lasem.

Spoceni, zmeczeni udajemy sie do fabryki herbaty gdzie smakujemy 5 podstawowych herbat i uczymy sie chinskiego sposobu zaparzania herbaty. Mi bardzo smakowala zielona herbata jasminowa,oolong i herbata owocowa z jadalnymi fusami. Natomiast puer smierdziala jak stara piwnica. Dzien konczymy wizyta w operze chinskiej. Aktorzy odtwarzaja 3 historie, starego rybaka ktory probuje poderwac mloda dziewczyne, boginii ktora schodzi na ziemie obserwowac ludzi i kochanki cesarza, ktora tanczy a potem popelnia samobojstwo po przegranej bitwie swego kochanka. Piekne tradycyjne stroje i makijaze, pelen gracji taniec i piskliwy spiew. Robi wrazenie. Na kolacje idziemy do knajpy z mini grilem na wegiel na kazdym stole, probuje smazonych grzybow i warzyw. Chinskie piwo tez nie jest zle. Za go zly jest brak komunikacji ze swiatem,nie ma szans na dostep do fbooka lub google. What's up zadzialal przez chwile i koniec. Takze mam detoks od technologii, czy tego chce czy nie.
Pytam przewodnika o mentalnosc chinczykow. Typowy chinczyk interesuje sie tylko rodzina i binesem. Praca jest swietoscia, natomiast nikt nie zajmuje sie polityka. Jednostki ktore kwestionuja stan rzeczy sa eliminowane.

Dzien 3. Po sniadaniu (  pierozki po raz drugi, mniam mniam) kierujemu sie do zakazanego miasta przy placu niebianskiego spokoju. Zakazane  miasto do dawna siedziba zimowa cesarzy, obecnie ozdobiona wizerunkiem Mao. Jest to najwiekszy kompleks palacowy i plac swiata. Nie robi ma mnie wiekszego wrazenia. Palace sa puste w srodku bo caly skarb zostal wywieziony na tajwan. Ogrody sa marne w porownaniu z ogrodami japonii, czy nawet angielskimi. Najwieksze wrazenie, negatywne, robi niebo. Szare, bez chmur, widocznosc zaledwie na kilkadziesiat metrow. Cale miasto tonie w smogu.
Z palacu zimowego udajemy sie do palacu letniego, ktorego budowa stala sie gwozdzia do trumny ostatniej dynastii cesarzy i doprowadzila do rewolucji.  Palac i swiatynie usytuowane sa na sztucznie usypanej gorze przy sztucznym jeziorze pelnym lilii. Plyniemy lodka na drugi brzeg, gzie podziwiam piekny bialy most na 7 filarach, przyozdobiony statuami smokow.
Czas opuscic chiny. Przez kolej transayberyjska w strone mongolii.







Friday, 11 May 2018

Belfast



Belfast powitał mnie deszczem i przejmującym wiatrem. Zostawiłam bagaże w miłym B&B i poleciałam zwiedzać. Pierwsze kroki Ulster muzeum. Świetne miejsce, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie. Kości dinozauròw, rekonstrukcje zwierząt zamieszkujących tereny Pn Irkandii podczas epoki lodowcowej, kolekcja kamieni szlachetnych i pòłszlachetnych, egipska mumia i wspaniała kolekcja sztuki artystòw z regionu, z zachwycającymi obrazami Sr Johniego Lavery. Jak powiedział Picasso "dobry artysta kopiuje, wielki artysta kradnie", mając na myśli styl mistrzów. I to właśnie zrobił Lavery, ale każdy z jego obrazòw ukradzionych styli zachwyca.



Jest też kolekcja poświęcona historii w tym słynnemu okresowi "Kłopotòw" w latach 60tych do czasu Porozumienia Wielkiego Piątku w 1998.  Czytam historie, ale mało rozumiem o co chodzi.
Do czasu. Najważniejsza część programu. Wynajmuje czarną taksòwkę na dwie godziny. Taksòwkarz to Irlandczyk, katolik. Zabiera  nas na wschòd miasta i opowiada straszne historie o tych czasach. O swoich szkolnych kolegach zabitych przez policje i bomby, ich rodzinach, o najgłośniejszych ofiarach walki o prawa człowieka, Bobby Sandersie i 10 jego kolegach ktòrzy w ramach protestu zagłodzili się na śmierć. Bobby umierał 66 dni.
Nasz kierowca wiezie nas pod mur oddzielających dzielnice zamieszkałe przez katolikòw i protestantòw, jest długi na 3.8 km i dużo wyższy o muru berkińskiego. Po stronie irlandzkiej grafiti pokoju, najważniejsze symbole i osobowości wolności praw obywatelskich, Martin Luter King itd. Po stronie brytyjskiej grafiti imperjalistyczne, hasła wojenne i rasistowskie ale ròwnież .... gwiazdy davida. Czéść muru zajmują grafiti ludzi z całego świata z hasłami pokoju. Ja też dodałam tam od siebie dobre słowo. Co roku nacjonaliści brytyjscy świętują zwycięstwo nad katolikami poprzez budowę i spalenie olbrzymiej struktury, tuż pod murem oddzielającym obie społeczności. Przy okazji palą ròwnież irlandzkie flagi.
Nasz przewodnik nie jest źle nastawiony do brytyjczykòw, ma czwòrke dzieci, wnuka i chce pokoju. Nie sławi też IRA, potępia ich zamachy terorystyczne na niewinnych ludzich.
Ja zaczynam rozumieć co żywi terroryzm. Rozpacz i niesprawiedliwość. I zła politika glupich ludzi. Każdy brytyjczyk powinien tu przyjechać. Zoaczyć sciane i grafiti. O co chodziło Irlandczykom? Chcieli ròwnych praw. Reakcja to strzelanie do nich. Pierwsza ofiara to 9 letni chłopiec. Potem tłum pali domy katolikòw. Kilku młodych ludzi barykaduje się i rozpoczyna obrone. Tak powstała IRA. W odpowiedzi brytyjczycy organizują grupy szturmowe, ktòre do dziś dzień istnieją, zmienione w organizacje mafijne. Degrengolada.
Ròj, ktòry potrzebuje tylko kija żeby znòw zacząć kipieć.


Grafitti Bobiego Sandsa, męczennika walki o ròwne prawa

Grafiti po stronie katolickiej, irladzkiej

Grafiti po stronie brytyjskiej


Mur oddzielający dzielnice irlandczykòw i brytyjczyķòw


Modlitey o pokòj


Po tej eskapadzie lece do museum Titanica, niestety całuje już tylko klamke. Moja znajoma, podczas kolacji pociesza mnie że nic nie straciłam.  Czas ba odpoczynek, jutro intensywny dzień.



Saturday, 5 May 2018

Porto ostatni dzien

Dzisiejszy dzień był super. Początek, jak zwykle kawka i mini śniadanie a potem zwiedzanie palaco da borsa. Tlumaczenie nie brzmi zachęcająco (izba biznesowa?), ale według mnie to najpiękniejszy pałac jaki widziałam. Bilet trzeba kupić z przynajmniej dziennym wyprzedzeniem. Doradzam zwłaszcza osobom planującym ślub- najpiękniejsza sala w pałacu jest dostępna do wynajęcia za 7 tys EURO za noc. To pawilon arabski, ktòry jest zachwycający, a zdjęcia nie oddają jego uroku.
Obok palaco da borsa jest kosciòł sw Franciszka z interesującymi rzeźbami- np. żołnierze podczas egzekucji mnichòw. Terrible. Bilet wstępu upoważnia do wejścia do katakumb, o ile ktoś lubi widok setek kości walająch sie jedna na drugiej...
Przed południem zdecydowałam się zrobić coś o co nigdy bym siebie nie podejrzewała. Pokonałam strach który ponsd 3 dziesięciolecia mnie paraliżował i... wypożyczyłam rower.
Następnie pojechałam 14 km wzdluż wybrzeża, zatrzymując się czasami na plaży żeby pomoczyć nogi i popatrzeć na morze. Wspaniała przejażdżka, gorąco polecam. Tylko trzeba pamiętać o kostiumie kąpielowym, ja zapomniałam. Plaże są po prostu magicznie, piasek i wielkie formacje skalne. Zakochane pary mogą doznać nieco prywatności pomiędzy formacjami skalnymi. Dojechałam do olbrzymiego parku miejskiego, po czym wyjeżdżając z parku oczywiście sie zgubiłam, ale nic nie było mi już straszne, w końcu jestem rowerzystką! Ostatnie 4 kilometry powrotne były ciężkie, mimo pięknych widokòw, ale Porto przywitało mnie z powrotem coroczną paradą starych tramwajòw. Niestety jak Polak zmęczony to i zły, więc nie doceniłam pokazu, oddałam rower i dowlekłam bolące pośladki do pierwszego baru.
Po obiedzie wlokłam się uliczkach bez celu, ale cały czas znajdowałam jakąś perełke. Uktyty w zakątku market artystòw, uliczny grajek z kogutem i papużką w towarzystwie zaczytanego syna, stare kobieta recytuje wiersze, zakochana para po 80stce wychodzi z resteuracji trzymsjąc się pod rękę, studenci z unwersytetu w długich czarnych togach.... magia i czar... piękne miasto, przyjeżdżajcie!

Friday, 4 May 2018

Porto Portugal dzień 2

Po wspaniale przespanej nocy w niespodziewanie zimnym (?) pokoju, wstałam rześka i gotowa na kolejny piękny dzień. Pierwsze kroki do pobliskiej kafeterii, kiszki domagają się porządnego śniadania. W kafeterii jedna z pań zna kilka słòw po angielsku, mianowicie: kawa, jajka i ser. Ok, niech bedzie. Proszę o kawe, jajka i ser i za chwile przychodzi na talerzu wielki omlet, pięknie zapieczony w szynce. Horror dla każdego wegetarianina. O szynkę przecież nie prosiłam! Niestety w Potugalii jest mniej wegeterian (nie wspomne o weganach) niż opozycji w Korei Pòłnocnej.
Uporczywie wygrzebuje szynke z jajecznicy, w końcu zrezygnowana i głodna udaję się do lokalnego supermarketu. Zaopatrzona w bułkę i banana, wzrokiem mordercy patrzę na matkę stojącą w kolejce przede mną, ktòra ma kupon zniżkowy na każdy towar w swoim koszyku i płaci rachunek (jakieś 10 euro) przy użyciu trzech kart. Biedny kraj.
Straciłam dużo czasu więc lecę na metro. I tu kolejna niespodzianka. W maszynie do biletòw instrukcje tylko po portugalsku. Rozglądam się dookoła i dostrzegam nad maszyną znajomy angielski język. Hurra! Instrukcja po angielsku mòwi "podążaj za instrukcjami na ekranie maszyny". Czyli ogòlnie, "jak nie znasz portugalskiego, to się tumanie naucz". Tuman nie ma czasu się uczyć więc proszę przechodnia o pomoc. Ogòlnie, jakbym sobie nie poradziła to mogłam pojechać na gapę, nigdzie nie  ma bramek!
Co za ufność w uczciwość turystòw.
Dzisiaj dostrzegłam jak wielu jest turystòw z Polski. Non stop słyszę znajomy polski język, nawet częściej niż angielski czy niemiecki.
Kilka słòw o głòwnych atrakcjach dzisiaj:
Numer 1: wieża widokowa Torre dos Clerigos. Jakieś 45 minut w kolejce i 200 schodòw i widok na panorame Porto, okazja do fajnych zdjęć. I oczywiście podziwianie 360 stopni panoramy Porto. Przychodzi mi na myśl Bolonia, pewnie z powodu czerwonych dachòw.
Numer 2, kilka krokòw dalej jest jedna z najpiękniejszych księgarni na świecie i podobno inspiracja do napisania książek o Harrym Poterze. Wejście tylko z biletem, ale zwracają za bilet, jak kupisz książkę. Po polsku nic nie widziałam ale są tytuły po angielsku, a nawet japońsku! Dominos Lima pracował w tym sklepie 52 lata i był jego wielką atrakcją, a także wielkim znawcą książek. Piękne, zaczarowane miejsce.
Numer 3. Muzeum fotograficzne. Omal nie zrezygnowałam z obejrzenia tego miejsca, po tym jak stròż stojący przed budynkiem, wysłał mnie w innym kierunku. 15 minut szukania i wreszcie znalazłam sie w tym samym miejscu! Może jestem rozpieszczona, ale po obejrzeniu wystaw w muzeum fotografii w Sztokholmie i na Barbican w Londynie, to miejsce nie zrobiło na mnie wrażenia.
Numer 4. Wiecznie spòźniona ciuchcia, która oferuje wycieczkę wybrzeżem aż do miejsca gdzie Rio Duoro wpada do morza. Wielkie kamienne molo dzieli morze na dwie cześci- jedna, tam gdzie kończy się rzeka, jest spokojna i fale delikatnie i powoli pieczcza skalne bloki, druga część jest gwałtowna, nawet przy spokojnym morzu, fale rozbijają się o skały i biją skalne bloki białą pianą. Woda jest jeszcze bardzo zimna, ale kilkoro śmiałkòw moczy nogi ( w tym ja). Długi spacer po plaży, powròt aleją między rzędami palm. Ciuchcia z powrotem i pòźny obiad w lokalnym barze z bardzo miłym i rozmownym kelnerem. Omal nie spaliłam tego miejsca, bo nachyliłam mapę nas świeczką i ogień buchnął na całego. całe szczęście nie było ofiar, haha. Nawet mapa w części przeżyła. Mialam dziś w planach udać się do nocnych baròw, ale przyznam się, że nie lubie chodzić sama. Zwiedzać owszem, ale pić czy tańczyć tylko z przyjacòłmi. To jeden z minusòw (nielicznych) samotnych podròży. Drugim minusem, jest że nie ma kto pilnować rzeczy jak chce się wskoczyć do morza!




Thursday, 3 May 2018

Porto Portugal dzień 1

Porto Portugal dzień 1

2 rano pobudka, nocny autobus, ziąb nie z tej ziemi na Luton i niecałe 2 godziny lotu i jestem w Porto. Zaczęło się od głupiej decyzji żeby wziąć taxi zamiast metro. Kierowca zdarł ze mnie maksymalnie, czym z pewnością napytał sobie zlej karmy, ale za to moj hotel - lounge inn, okazał się bardzo fajny i czysty, a sympatyczny recepcjonista dał mi mapę i daradził gdzie pojść i co zobaczyć. Zaczęłam oczywiście od expresso i tarty jajecznej, obu w wersjach tak mini, że za 5 minut postanowiłam że potrzebuje dokładke, żeby poczuć smak. Następnie zwiedzanie czas zacząć. Co za piekne, romantyczne miasto. Zachwyciły mnie stare, zaniedbane kamienice, ozdobione kolorowymi kafelkami, wąskie uliczki, mnostwo schodów, piekne widoki na Rio Douro. Udałam się nad rzekę i przeszłam mostem Ponte Luis I na drugą strone, na ulice baròw porto. Widok z mostu jest urzekający, ale nie dla osòb ktòre cierpią na lęk wysokości. Też czułam ciut adrenaliny robiąc zdjęcia przy niskiej, niczym niezabezpieczonej barierce. Przy port wine cellars wzięłam kolejkę kablową, z samego szczytu mostu. Kolejna okazja do super zdjęć. W cenę kolejki wliczona była degustacja porto w okolicznym museum. Wybrałam odmiane żywiczną i sączyłam powoli, marząc o własnej winnicy... Wracałam koło historycznego centrum, katedry i dworca st bento, ozdobionego ręcznie malowanymi kafelkami. Cudeńko. To jest dość dziwne, ale cały urok tego miasta zawiera się nie w odnowionych budynkach, ale w starych, walających sie kamienicach, fasadach już nawet bez dachu, grafitti na odrapanych ścianach, kotach śpiących na schodach. Gdyby zainwestować i odnowić Porto, miasto straciłoby swòj urok.
Jutro w planach Livrario Lello uznawana za najpiękniejszą bibliotekę na świecie, museum fotografii i nocne bary. Dzisiaj nie mam siły!