Friday, 16 September 2016

Ostatni dzien Tajlandia Wildlife Friend Foundation

Ostatni dzien... od rana mnostwo roboty, jestem przydzielona do 6 sloni, zar leje sie z nieba a ja biegam jak oszalala, przygotowuje kulki bananowe, dzwigam taczki z salatka i sloniowa kupa. Jako projekt specjalny z cala grupa... rozdrabniamy slonie kupy. Posluza do uzyzniania gleby pod nowe drzewka. Super zabawa, 12 osob stoi po kostki w gownie, recznie rozdrabniajac kupe przy 40 stopniach. Dla ochlody opowiadamy sobie historie, pierwsze wspomnienia z dziecinstwa, gramy w 3 pytania, prawde czy falsz. Ktos zglasza pomysl zeby poprosic o koszulki "druzyna rozdrabniania kupy".
Obiad i znowu kompost, banany, salatka, spacer z Jelly.
I to juz wszystko. Nagle robi mi aie smutno. Przez 10 minut wpatruje sie w jeziorko przed schroniskiem. Zdjecia nie moga oddac piekna tego miejsca. Po jednej stronie pasa sie konie, tecza na niebie, w oddali rysuja sie gory porosniete lasem...
Probuje zapamietac wszystko, widok, zapach, uczucie...
Ide pozegnac sie ze slonmi. moja slodka Pai Lin powoli przechadza sie po zagrodze zujac bananowca. Wszystko mnie w niwj rozczula, wydaje sie taka krucha i starenka. W Midlands moje pozostale slonie. Pin z Pun w swojej wieczornej zagrodzie zuja dluga trawe, Jelly w oddalui wcina salatke. Jedna z ciotek podchodzi do ogrodzenia i patrzy na mnie. Daje jej pic szlaufem. Jestem tak rozczulona ze chce mi sie plakac.
Ide do Boon Mee. Jak zawsze Boon Mee wydaje sie zadowolona.
Bede tesknic za moimi slonmi..
Z ludzmi bede w konkcie na fbooku ale wiem ze bede non stop myslec o sloniach. Czy Jele przeprowadzila sie do wiekszej zagrody, czy Pin urosla...
Nie znosze pozegnan...

Ciesze sie, ze moglam tu spedzic ten czas. Dziękuje za pot, ugryzienia komaròw, siniaki i odciski, bròd za paznokciami, skorpiony, pająki. Każda chwila tutaj była prawdziwa, zero fałszu obłudy i sztuczyzny. Uczciwa praca, ktòra ma sens i jest 100 procentowo dobra i twòrcza. Nawet rozdrabnianie kupy ma sens, bo wyrośnie na tym nowy las. Jak po tym wszystkim wròcić do nonsensu korporacyjnego???

Dzien wolny

Dzien wolny to swietosc, zwlaszcza po tygodniu noszenia sloniej kupy, drzew bananowca, przygotowaniu sloniowych posilkow i ryzykowania zycia probujac rozdzielic walczace psy schroniskowe... rano po sniadaniu wyruszylam z gruoa wolontariuszy do swiatyni Buddy w wielkiej jaskini. Wchodzi sie po wykutych w kamieniu schodach, strzezonych przez kilka rodzin makatow, wrednych malpek gotowych rzucic sie na biednego przechodnia ktory zapomnial ze ma chipsy albo batonika w plecaku. Makaki sa bezczelne, nieustraszone i naprawde wredne.
Kiedy wchodze do wnetrza jaskini czuje sie jakbym byla w filmie Indiana Jones. Widok po prostu zatyka dech w piersiach! Zdjecia nie oddaja ciemnego uroku tego miejsca. W kamieniu wykute kapliczki Buddy, z gory zwisaja stalaktyty o kosmicznych ksztaltach, po scianach splywaja strumyki wody, przez wieka wyrwe wpada swiatlo dzienne i biale motyle... piekne miejce...

Nastepny przystanek wycieczki to palac krolewski, a wlasciwie zespol budynkow palacowych i kaplic zbudowanych na stromej gorze. Do palacu wjezdza sie "kolejka", a gory strzega wredne makaki. Tabliczka z napisem "dyrekcja palacu nie odpowiada za obrazenia spowodowane przez makaki" nie zacheca do ogladania... jeden z duzych makakow strzegacych wejscia do kolejki ...ma tatuaz na piersiach. Opadaja nam szczeki... kto byl na tyle debilem zeby wytatuowac biedne zwierze? Jednak ludzka glupota nie zna granic. Palac, od dawna opuszczony przez krola, nie jest specjalnie stary czy piekny, ale widok ze wzgorza warty jest 200 bhat. No i, nateszcie moge kupic pocztowki i znaczki! Ciekawe czy kartki dojda w tym roku...
Wytrzymujemy w parku palacowym godzine, zar jest nie do zniesienia, mimo drzew i fontann.
Nastepny przystanek to spa. Cudowny masaz, kapiel w basenie, burger na obiad :) co za luksus...
Wracam na wieczornego drinka z wolontariuszami. W zyciu nie spotkalam tylu ciekawych mlodych ludzi w jednym miejscu..

Monday, 5 September 2016

Pin i Pun


 Dzis Rano poszlam odwiedzin mame i corke oraz dwie ciotki rezydujace w Midlands. To bylo bardzo wzruszajace. Kolo ich zagrody jest szlauf z brodzikiem dla ludzi ktorzy pracuja w midlands do mycia i ochlody. Podeszlam do szlaufa, a mama podazyla za mna. Smialo wyciagnela trabe w moim kierunku. Puscilam wode i zaczelam poic Pun. Jej traba byla w moich dloniach. W koncu zabrala mi szlaufa i zaczela pic sama. Za chwile podbieglo sloniatko z ciotka. Sloniatko z calych sil probowalo mnie dotknac, ale jej trabka byla za krotka. Otworzylo wiec pyszczek a ja wlewalam wode prosto do pyszczka. Ciotka byla bardziej konserwatywna. Celowalam strumieniem wody do jej traby, nie chciala bardziej sie do mnie zblizac. Kiedy slonie mialy dosc picia, odwrocily sie i odeszly. Mala znalazla sznurek i zaczela sie nim bawic. To bylo cudowne, wspaniale przezycie. Kiedy te piekne zwierzeta komunikuja sie z toba
Bylam autentycznie wzruszona...

Shity day... in Thailand

Uf, goraco. Mega mega goraco, pot scieka po plecach. Dzisiaj rano pracuje w Midlands. Mamy tam 9 sloni, miedzy innymi slonia rodzinke: mame, sloniatko i dwie oddane ciotki. Na noc mama z dzieckiem sa zamykane w malym wybiegu, a na dzien wpuszczamy je do duzego, gdzie mieszkaja ciotki. Sloniatko jest bardzo psotne, nigdy grzecznie nie idzie do ciotek, zawsze biegnie w zlym kierunku. Znajdujemy pilke do yogi i wrzucamy do wybiegu. Ale zabawa. Po kilku minutach nieufnosci, mala lata za pilka, kopie ja w strone ciotek, ktore nie przejawiaja ochoty do zabawy. Slonie sa bardzo inteligentne ale ten maluch zadziwia mnie na kazdym kroku.

 O 8 wracamy do centrum na sniadanie. Dostajemy "zadanie specjalne", jedziemy do Newlands zeby wyczyscic zagrode naszego jedynego samca. W Newlands znajduje sie szpital dla sloni. A w szpitalu nasza biedna slonica z uszkodzana noga. Po kilku dniach udalo sie postawic ja na nogi za pomoca dzwigu i kilku silnych mezczyzn. Biedactwo jest dalej bardzo slaba i ma goraczke, ale juz stoi, je i pije. Wszyscy modlimy sie zeby wyzdrowiala...

Samiec mieszka w duzym wybiegu z przybrana mama. Narazie oboje sa zamknieci w malym wybiegu obok, zebysmy mogli posprzatac. Samiec jest agresywny i nikt sie do niego nie zbliza. Najblizsze 3 godziny mijaja na noszeniu kupy, przerzucaniu przez ogrodzenie i ukladaniu na mini ciezarowce. Na koniec mini van jest pelen po brzegi. Niestety nie ma drugiego, wiec zeby wrocic do centrum musimy wspiac sie na ta gore kupy. Na koniec dolaczaja do nas 3 psy i tak jedziemy. Nigdy nie bede juz narzekac na moja podroz do pracy.. nie po tym przezyciu....

Po obiedzie wracamy do Pin i Pun. Czyscimy ich wybiegi, dajemy na kolacje kulki bananowe i salate z bananowca. Ale najpierw slonie biora kapiel w ich stawie. Po prostu cud. Malenstwo jest w swoim zywiole, nurkuje, plywa, bawi sie swietnie.. ok, skonczylismy na dzisiaj. W drodze powrotnej lapie nas burza. Wracam zmoczona do nitki i wykonczona ale szczesliwa. Wieczor spedze pojac piwo i gadajac z reszta wolontariuszy :)




Dzien z zycia wolontariusza

Praca zaczyna sie o 6.30. Niestety cala noc psy szczekaly a gabony dopingowaly im walkom, wiec budze sie nieprzytomna. O 6.20 jestem w glownym biurze i sprawdzam moj grafik. Jakie to cudowne nie wiedziec co sie bedzie robilo kazdego dnia. Nie ma rutyny, za to duzo ekscytacji. W "biurze" trafiam na zgromadzenie ludzi. Klotnia, kto jedzie dzisiaj na zbiory. Ja nic nie mowie, wiec w koncu trafiam do druzyny "zbiory". Najpierw zabieram z magazynu owoce dla mojej Pun Li, potem czas przygotowac jej sniadanie. Nie wolno wchodzic do zagrody bez opiekuna a dzisiaj prawie ich nie ma. W koncu karmie moja kochana Pa Lin, sprzatam jej zagrode, zdazam wipic kawe i cos zjesc o 8, a o 8.30 jestem juz w ciezarowce z reszta brygady na zbiory. Jedziemy na pole, gdzie scinamy drzewa bananowe i wrzucamy na ciezarowke. Ciezka praca, bananowiec ma 1,5-3 metra dlugosci, jest gruby jak cztery moje ramiona i ciezki. Trzeba go obrac z lisci i przeniesc na ciezarowke. W 35 stopniach jest to dosc meczace. Po pierwszych zbiorach nie czulam ramion, ale drugie byly ok. Zartujemy, muzyka gra i atmosfera jest super. Napelniamy ciezarowke i juz jestesmy w drodze. Jedziemy ochlodzic sie w rzece. Wspaniale uczucie wskoczyc do zimnej wody po coezkiej pracy! W ubraniu
Nie wolno nam sie kapac w strojach kapielowych, bo to konserwatywna okolica. Wracamy akurat na lunch. Po lunchu czas na mycie Palin. Znajduje mahouta, ktory pomaga mi ja unyc, ale nie chce pomoc wyprowadzic Pa Lin na spacer. Pa Lin jest wkurzona, zrywa metalowy drut z ogrodzenia. Szkoda mi jej :( przynajmniej dalismy jej salatke z drzewa bananowego na lunch. Wszyscy pracownicy sa w Newlands, probuja uratowac chora slonice. Jezeli dzisiaj nie uda sie jej postawic na nogi (doslownie), to moze byc zle...
Czas na "projekt specjalny". Mamy zwykle dwa takie projekty dziennie, chyba ze ktos jest na zbiorach. Dzisiejszy projekt to sprzatanie kuchni sloniowej w centrum. Ok, ostatnim razem projektem bylo rozdrabnianie sloniej kupy. W sumie fajna zabawa, bo sloniowa kupa nie pachnie :) w ten sposob robimy odzywke pod uprawe drzew.
Mamy tylko 1.5 godziny na projekt, bo potem czas na przygotowanie bananowych kulek dla sloni i przysmakow. Na przysmaki kroimi owoce i ukrywamy je w wydazonych drzewach bananowcow, albo wieszami je na sznurkach. Potem ukrywamy te przysmaki w roznych miejscach w zagrodzie. Slonie jwielbiaja taka  zabawe w chowanego. Jeszcze tylko posprzatac zagrode, wyniesc kupe na kompost i dac Pan Li jej wieczorna salatke i juz prawie fajrant... oh jestem zmeczona. Rzucami odpadki swiniom i sprzatamy po sobie. Nareszczie czas na moja kolacje. Po kolacji jeszcze musze nakarmic psy- wszystkie 16 i jednego umyc... w zyciu tak dlugo i tak ciezki nie pracowalam. I w zyciu tak nie kochalam swojej pracy...


Tailand Wildlife sanctuary, praca przy sloniach

Tajlandia, Wildlife Friends Foundation
2 godziny w metrze, 11 w samolocie i kolejne 3 w samochodzie, ale oto jestem w bramie sanktuarium dzikich zwierzat. Przyjacielskie powitanie, krotkie oprowadzenie po obozie. Warunki sa ... nie dla ludzi przyzwyczajonych do lukusu. Pokoje kilkuosobowe, brak cieplej wody, meble bardziej niz skromne. Zadna z tych rzeczy sie nie liczy, atmosfera jest wspaniala, ludzie w roznym wieku i z roznych stron swiata, kazdy spelnie swoje marzenie o pomocy zwierzakom.  Historia kazdego slonia jest podobna. Jako dziecko zostal odebrany matce i poddany procesowi "zmiekczania". Proces polega na zwiazaniu malucha i biciu go, klociu, cieciu skory i innym torturom. Trwa to do czasu az sloniatko wyda z siebie odpowiedni rodzaj jeku, czy tez placzu, oznaczajacy ze blaga o smierc. Wtedy maly slon uwarzany jest gotowego do treningu. Takze jezeli jestes gdziekolwiek w Azji i zdecydujesz sie na zdjecie z ulicznym sloniem albo przejazdzke, pamietaj, ze ten slon jako dziecko poddany byl torturom w celu "wychowania". Slon to nie kot, krowa czy kon. To jest dzikie zwierze i tresura mozliwa jest tylko jezeli slon jest dzieckiem i zostal poddany "zmiekczaniu". Nie ma innych metod. Wiekszosc sloni w sanktuarium ma zdeformowane kregoslupy od dzwigania turystow. Utarlo sie przekonanie, ze slonie sa silne jednak prawda jest taka, ze slonie nie sa fizycznie przystosowane do jazdy na nich. Ich kregoslupy sa skontruowane inaczej niz np. Konia. Sa owalne i nacisk nawet jednego czlowieka powoduje bol. A slonie dzwigaja nawet 6 turystow na grzbiecie jednoczesnie. Slonie w tym schronisku, za wyjatkiem malego sloniatka i mlodego samca maja wyraznie odznaczone miejsca gdzie nosily uprzeze z turystami. Wiekszosc z nich nosi tez blizny po torturach np. porozrywane uszy. Niektore sa rowniez czesciowo slepe, zwykle stracily wzrok w wyniku obrazen przez bicie.



Drugi dzien byl  dosc intensywny. Zbiory. Z samego rana zapakowano nas na ciezarowke i pojechalismy na pole bananowe. Przez kilka godzin pracowalismy z lokalnymi ludzmi,  oni scinali bananowce a my nosilismy pnie i skladalismy je na ciezarowke. Ciezka praca, ale za to pozniej moglismy wykapac sie w rzece. Coz za radosc! Slonie wielbiaja bananowce, robimy z nich specjalna slonia salatke. Kolejnym slonim przysmakiem sa banany, ananasy i arbuzy.  Robimy kulki bananowe, z dodatkiem zboz. Przysmak nad przysmakami! Dzisiaj tez wyprowadzam na spacer i organizuje kapoel dla najstarszej slonicy Pa lin. Pa lin jest super slodka, dosc powolna i ospala, ale moze z racji swoich 70 lat. Uwielbia jesc i robic olbrzymie kupy :)

Dzien 2. Znow jestem przypisana do Pa Lin, najstarszej slonicy w schronisku. Schronisko jest ppdzielona na 3 czesci. Ja dzisiaj pracuje w Centrum; gdzie mamy wybiegi dwoch sloni Pa Lin i Boon Mi. Pa Lin jest najstarsza w schronisky ma 65 lata. Jest bardzo powolna i  nie lubi dlugich spacerow, za to uwielbia jesc. Z racji swego wieku, pracowala w biznesie pociagowym, a kiedy w 89 roku stalo sie nielegalne uzywanie sloni do prac w kopalniach i innym przemysle, trafila do obozu dla turystow, gdzie przez 25 lat dzien w dzien dzwigala na plecach wycieczki dla turystow. Mimo katorgi ktora pprzeszla, Pa Lin woli ludzi od innych sloni. Nie nauczyla sie nawiazywac relacji ze sloniami i teraz nie potrafi sie odnalezc w içh towarzystwie. Podobnie drugi slon zyjacy w centrum Boon Mi. Jest nieco mlodsza niz Palin, ale zostala oslepiona na jedno oko i w wyniku zlej diety, prawie nie ma zebow. Trzeba jej obierac ananasy, banany i arbuzy ze skorki. Ale jest bardzo inteligentna i batdziej energiczna. Mimo ze obie slonice sa duze, dorawiaja wrazenie bardzo delikatnych i wrazlowych.

Oprocz centrum jest tez Midland i Newlands. W Midlands mamy Pun i Pin, mame z corka. Uratowane przez australijska turystke, ktora znalazla je w obozie trekingowym. Pun, mimo mlodego wieku miala juz trojke dzieci, dwoje z nich zostalo jej zabranych. Jej ostatnie dziecko Pin takze odlaczono, ale zanim poddano je "zmiekczaniu" austraijska turystka zdazyla obie wykupic. Pun do tej pory ma traume po stracie dzieci.  Kiwa sie tak jak dziecko ktore ma chorobe sieroca. Podobno jest to oznaka depresji lub zaloby. Ale jest taka piekna! Nie do oposania. Ma pomaranczowa trabe i takie same uszy. Jej malenstwo jest bardzo inteligentne. Podpatrzylam ja jak obserwowala opiekunkow otwierajacych drzwi do wybiegu, a potem sama zaczela montowac traba przy zamku probujac otworzyc! Mam i corka mieszkaja z dwoma ciotkami, i tworza bardzo kochajaca sie rodzine. Ciotki uwielbiaja malenstwo, mimo ze jedna ledwo je widzi z powodu nawracjacej infekcji oczu.
W Midlands jest jeszcze kilka sloni, nie zawsze darzacych sie uczuciem. Jedna z nich, Jelly poturbowala druga slonice ktora teraz walczy o zycie. Nie wiem czy uda jej sie wygrac ta walke ale wiem ze bardzo cierpi....
W Newlands mamy mlodego slonia, jedynego samca w schronisku, ktory dzieli wybieg ze swoja matka. Jako bardzo mlody slon pracowal z mama jako slon zebrak, pozujac do zdjec z turystami i  zabawiajac ich sztuczkami. Prawdopodobnie nie przeszedl pelbego procesu zmiekczania i teraz jest zabojczy dla ludzi. Doslownie. Jest piekny ale nie wolno nikomu podchodzic, bo on naprawde nienawidzi ludzi i jest bardzo agresywny.

Dzien zaczelam o 6 rano, jak zwykle. 6.30 zaczynamy prace. Codziennie jestem w innej druzynie, dzis jestem tylko z jedna dziewczyna z Islandii, Birna. Zaczynamy od sniadania dla Pa Lin, robimy jej kulki z banana i zboz. Karmimy ja, a potem sprzatamy jej wybieg. Pa Lin zyje jak krolowa, ma duzy wybieg ze stawem do prywatnych kapieli. Mnostwo swiezej trawy, drzewa. Pa Lin zjada swoje kulki bananowe a potem zabiera sie za salatke z bananowcow. Czas na nasze sniadanie. Wcinam jajecznice i mam troche wolnego. Birna zostaje przypisana do innej druzyny do pomocy, wiec ja udaje sie do drugiej slonicy zeby posprzatac jej wybieg. Codziennie z kazdego  wybiegu zbieram dwie taczki sloniowej kupy.
W drodze do kuchni widze male zgromadzenie. Ktos podrzucil szczeniaka do schroniska. Malenstwo cale sie trzesie. Dajemy malej wode i mleko i zabieramy do kliniki. To juz 16 pies w schronisku!
Ok, czas na prysznic dla Pa Lin. Staruszka posila sie salatka z arbuza a my szorujemy jej plecy miekka szczotka. Prawdziwe spa! Potem krotki spacer z Palin i jej opiekunem Bu. Palin jest laskawym sloniem, daje sie karmic i myc ale tylko jej opiekun Bu moze dotykac jej uszu i prowadzi ja na spacer.
Najnowszy podobieczny w szchronisku.

W klinice 

Simon Cowell, trzynozny byk i Leonardo, zolw. Najlepsi kumple.

Pa Lin jest rowniez prawdziwym brudasem. Natychmiast po prysznicu obrzuca sie salatka z  bananowcow!

Monday, 29 August 2016

York, United Kingdom

York. Piekne historyczne miasto na polnocy UK, krore od dawna mialam w planach odwiedzic. Miejsce narodzin slynnego terrorysty Guya Hawksa, ktory planowal wysadzic w powietrze parlament w XVII w, Mozna wypic piwko w pubie, ktory chlubi sie jako dokladny adres narodzin Guya. Pub wybudowano wieki po jego smierci, wiwc jak to mozliwe, nie wiadomo, ale hej, co za zagranie marketingowe.
York slynie tez z pieknej katedry York Minster, ktora posiada najwieksza kolekcje sredniowiecznych szklanych mozaik i ktory trzeba zobaczyc jak najszybciej z kilku powodow. Po pierwsze Minster zostal zbudowany na fundamentach pochodzacych z rzymskiej baszty i poprzedniej mniejszej normanskiej kaplicy, co oznacza, ze czesciowo w ogole nie ma fundamentow. Ochrona budynku przed zawaleniem pochlanie fortune a mycie zabytkowych okien jest niebotycznie drogie, wiwc zwiedzajcie zanim 1. Sie zawali 2.przyjdzie recesja i skoncza sie pieniadze.  W poblizu York Minster, w ogrodach nalezacych do Yorkshire Museum stoi smutny pomnik chciwosci wladzy, ruiny St Mary's Abbey, z XI w, kiedys jeden z bogatszych kosciolow w Anglii, zanim Henrykowi VIII skonczyly sie pieniadze i postanowil rozkrasc wszystko lacznie ze scianami abbey. Choc abbey nie cieszyla sie dobra opinia, ostatni opat mial siedmioro dzieci z czterema roznymi kobietami i wazyl 150 kg! Raczej jak na mnicha to niezly wyczyn, siedmioro "niepokalanych" poczec. Ogrody abbey sa piekne i darmowe, a w niedziele o 1w poludnie mozna zalapac sie na darmowego przewodnika.
Oczywiscie nie przyjechalam tu tylko zeby zwiedzac zabytki. Polecam poranna herbate u Betty, koniecznie przed 10, bo potem kolejki sa niebotyczne. W zyviu nie pilam tak pieknie po angielsku podanej herbarki i cynamonowy tost tez byl pyszny. A potem, raj dla milosnikow zakupow z klada, The Shambles. Najstarsza ulica w miescie, z domkami jak z filmu Harrego Pottera. Nie wiem jak czesc z nich jeszcze stoi, bo niektore datuja XVI w i serio chyla sie ku upadkowi, ale wygladaja uroczo. A sklepy? Po prostu raj. Galeria Kota, z bibelotami dla milosnikow kociakow, stary sklep z kapeluszami,galeria z japonskimi starodrukami, skle ze szklana bizuteria, po prostu same cuda!a prezentacja jest przepiekna! I pelno niezaleznych knajpek, resteuracji, herbaciarni, gdzie mozna odpoczac i zjesc  niebanalnie dobre jedzenie.
Uliczni artysci na poziomie. Urzekl mnie zwlaszcza taniec ze szklana kula w wykonaniu mocmo wymalowanego pana z dredami.
Fajnie tez udac sie do Castle Museum, gdzie odtworzone sa ulice z czasow wczesnej krolowej Wiktorii i mozna tez zajrzec do umeblowanych pokoi z epoki. Nawet zapach jest adekwatny do czasow - smierdzi moczem i stechlizna, ale przez to mozna naprawde poczuc sie jak w tych czasach. Bardzo podobalo mi sie to miasto, a dla mlodziezy ktora szuka pracy- w co drugim pubie szukaja ludzi do pracy. Ciekawe czy to juz efekt Brexitu?haha.